niedziela, 28 lipca 2013

Bogactwo

Materiał zdjęciowy jaki przywieźliśmy z Islandii jest ogromy, tak jak ogromna i długa była nasza trasa. Zdjęcia publikuję na Lunmisferze w galerii "W krainie Ognia ...". 
Gdy prom docierał do wyspy wszyscy, no może prawie wszyscy, pasażerowie wylegli na pokład by ... no własnie po co? Basia schowała się za nadbudówkę, bo wiało i było zimno, ja biegałem z aparatem i robiłem zdjęcia. Wypatrzyłem w oddali pióropusz wody wypuszczony przez wieloryba, ale był za daleko na udaną fotkę i "wypatrzyłem" piękną wyspę, która nazywa się Islandia lub Iceland.    
Gdy na horyzoncie pojawiła się wyspa to byłem taki podniecony, że nie wiem, czy z oczu leciały mi łzy z zimna, czy z emocji. Współpasażerowie też podziwiali widoki, które można zobaczyć tylko tu - na północy. 
To zdjęcie zrobiłem ok. pół godziny przed wpłynięciem promu do długiego i wąskiego fiordu Seydisfjordur. Jak pierwszy raz płynęliśmy nim to była mgła, a mnie się wydawało, że ręką można z pokładu promu dotykać pionowych ścian otaczających go gór.
Po wpłynięciu do portu w miasteczku o tej samej nazwie co fiord, w którym prom jest największą budowlą, rozpoczyna się odprawa celna. 
Bardzo skrupulatna. Wjeżdżające
do Islandii samochody otrzymują specjalne nalepki, policja sprawdza numery rejestracyjne, a celnicy bagaż wybranych pojazdów. Trochę to trwa. 

Jak już się wyrwaliśmy z objęć urzędników skoczyliśmy do banku po lokalną walutę. 
Zawsze problemem w takich miejscach jest "turystyczny tłok". Jak się uwolnić od karawany camperów, jeepów i innej maści terenówek, które przywiózł prom? Wcześniej doświadczeni zostaliśmy trochę dłużej w Seydisfjordur, a jak fala "tsunami" 
opadła ruszyliśmy, by przy najbliższej możliwości skręcić w boczną drogę. Chcieliśmy jak najszybciej znaleźć i poczuć prawdziwą Islandię. 
Po kilkunastu kilometrach stanęliśmy na zupkę z torebki, kawę z czajniczka i spacer po okolicznych górkach. Tu już byliśmy wolni, tylko my i Islandia. 
Parę kilometrów dalej skończył się asfalt i stała się "dzika" Islandia. Trochę martwiła nas pogoda, było zimno, pochmurno i wietrznie. Chociaż droga 92 nie jest turystyczną 
atrakcją 
jest przy niej kilka pól namiotowych i miejsc noclegowych. W końcu pogoda jeszcze bardziej się zepsuła i zaczęło padać. Nocleg zaplanowaliśmy w Djupivogur, w którym spędziliśmy jeden dzień.
Dzień ten spędziliśmy na włóczędze po okolicznych mokradłach, górkach i samym miasteczku. Zdjęcie zrobiłem z najwyższego na półwyspie wzniesienia o nazwie Bulandsnes. Na uwagę zasługuje góra, w tle zdjęcia, w kształcie idealnej piramidy, łatwa do zdobycie i okryta legendami i wierzeniami. W połowie drogi na szczyt jest klif "twierdza bogów" lub Gobaborg.  A potem ruszyliśmy drogą numer jeden w kierunku lodowców. Następny postój zaplanowaliśmy w Hofn, ale nim tam dotarliśmy.. 
był postój na dzikiej, czarnej, plaży
i w okolicy półwyspu Hvalnes. 
Uff... strasznie się rozpisałem, jeżeli ktoś tu dotarł to znaczy, że nie było nudno. Jeszcze żyję tym wyjazdem, więc mogło mi się nudziarstwo zdarzyć. A zresztą, nie jestem powieściopisarzem ani autorem przewodników turystycznych...



  



Brak komentarzy: