niedziela, 12 maja 2013

Intensywny maj

Maj okazał się bardzo interesującym miesiącem w życiu naszej rodzinki. Zacznę od środka, czyli od rodzinnego obiadu w bardzo dobrej restauracji w Wadowicach. 

Obiad spożyliśmy w Sali Oliwkowej. Sympatyczny lokal, bardzo dobre jedzonko i miła atmosfera, dobra obsługa - to można powiedzieć na zachętę. Dorotka jak zwykle wybrała danie ze szpinakiem, a Basia tradycyjnie kotlet devolaj, to oczywiście było przedmiotem rodzinnych żartów. Natalia i ja zawsze wybieramy z karty nowości - co nie koniecznie sprawia, że mamy na talerzu to, na co mieliśmy ochotę. Ale tak to już jest z eksperymentami. Rodzinny obiad był okazją do podsumowania wyjazdu w długi majowy weekend do Danii. Jak Dania to oczywiście Legoland.


Wyjazd w świat klocków i zabawy uskuteczniliśmy z bratem Grzegorzem i jego najbliższymi. My niestety w dwójkę, bo dzieci nam  dorosły, ale te dorosłe dzieci ubolewały, że nie mogą z mani pojechać. Przy obiedzie wspominaliśmy nasz pobyt w Legolandzie w 1998 roku. ......., jak ten czas leci. Co do pobytu w Legolandzie, to rodzinka Grzegorza wspaniale się bawiła na  karuzelach


i rollercoasterach i innych skomplikowanych rozrywkowych maszynach "tortur". Basia i ja bawiliśmy się dostojnie, bez szaleństw ...., jak przystało na pięćdziesięciopięciolatków. 

Na przykład zajrzeliśmy do miasteczka maluszków, gdzie można się poczuć jak Oliwer w krainie olbrzymów.

Podziwialiśmy również miniatury budowli państwa duńskiego (wiedza się przyda do planowania kolejnych podróży) i budowle, którymi szczyci się świat. Nie odmówiliśmy sobie przyjemności spaceru łódeczkami, przejażdżki wagonikami różnego typu i rodzaju. Obiektywnie to w Legolandzie niewiele się zmieniło od naszego ostatniego pobytu, a może to nie zauważyliśmy wszystkich nowości ?  
Dania to nie tylko Legoland. To naprawdę bardzo ładny kraj, który ma bardzo dużo atrakcji do zaoferowania, zwłaszcza atrakcji dla całych rodzin. 
Być w Danii i nie pojechać na północ byłoby grzechem. Po dniu spędzonym w Legolandzie i nocy na sympatycznym kempingu ruszyliśmy na północ. Cel - przykładek Grenen, miejsce, które wyznacza granicę pomiędzy morzem Bałtyckim i Północnym. Na zdjęciu to koniec tej piaszczystej łachy, a na morzu fale biegnące w przeciwnych kierunkach. 

Przy okazji w Hirtshals zwiedziliśmy oceanarium - warto tam zajrzeć by zobaczyć ogromne akwarium i jego mieszkańców a także przesympatyczne foki - tu najlepiej być w czasie karmienia. Z Hirthals na przylądek Grenen jest parę kilometrów, ale warto te kilometry przejechać.
W czasie długiego spaceru po plaży przylądka mija się betonowe bunkry (jest ich tam bardzo dużo) i niezliczoną ilość statków czekających... no własnie na co? Tego nie zbadałem. Dla niektórych z nas spacer zamienił się w wyścig z falami, co dla taty Filipa oznaczało, że Filip zamoczył trampki w morzu, ale dla mnie nie jest to takie pewne bo biegnąc "frunął" nad falami, 
Zrobiłem kilka fajnych fotek
w czasie tego wietrznego spaceru po przylądku.
Kończę zdjęciami czarno białymi, ale to głównie ze względów "artystycznych". Wyprawa była kolorowa, intensywna i ciekawa, moim zdaniem. Teraz się zastanawiam, czy dla Grzegorza również i czy zaraziłem naszych towarzyszy podróży "tułaczymi" wakacjami ?