niedziela, 29 września 2013

Nadlatuje...

Jest wrzesień, czuć już w powietrzu jesień. Jesień nadlatuje, jak ta ważka z mojego kadru.
Ależ to romantyczne ! Jakie było lato? Oprócz radości jakie przyniosło było ciężkie i trudne,  gdyż mój przyjaciel Argo ma poważne kłopoty ze zdrowiem.  Wszystko już mu się przydarzyło - czyraczyca, guz - na szczęście nie złośliwy, zapalenia jader, grzybica skóry, odleżyny i dysplazji stawów. Leczenie go pochłania czas i pieniądze, ale dla takiego wiernego przyjaciela warto się trudzić. Czeka pod bramą całymi dniami gdy mnie nie ma, a gdy jestem w domu, 
Argo nie odstępuje mnie na krok na tyle na ile da rady. Jest ze mną gdy pracuję i gdy robię fotki, wtedy grzecznie czeka aż odejmę aparat od oka. Nie wiem czy on wie co robię, ale na pewno wie, że grzecznie należy czekać. Na co? No choćby na uwiecznienie wrześniowego zachodu słońca. 
Wypisuję głupoty, ale to zapewne wpływ tego pięknego zachodu słońca i pogody. Deszcz nie padał od kilku tygodni, trawa nie rośnie, więc w soboty nie ma co robić,  oczko wysycha i karasie w niebezpieczeństwie. Co by nie powiedzieć to w takich chwilach przychodzi wspomnienie Islandii i jej klimatów. Ostatni post zakończyłem na lodowcu  Vatnajökull i jego jęzorach. Wędrując po okolicy Höfn nie sposób było nie zajrzeć na przylądek Stokksnes. Ustronne miejsce, tak ustronne, że dojeżdża się tam drogą szutrową.  Przyjechaliśmy tam bardzo późnym popołudniem by podziwiać ptaki i ostre skały Vestrahorn oraz oglądać zachód słońca. 
Była droga, po której trudno się poruszać pieszo, a co dopiero samochodem, 

były skały okryte puchowymi kołderkami chmur, 
były nagie ostre mroczne, sypkie i nagie skały, 
 
były ptaki, takie egzotyczne jak ten na zdjęciu pilnujący swojego terytorium, były kaczki i mewy i wiele innych. Byliśmy sami, tylko my i nikt więcej, ale nie było zachodu słońca, gdyż zachodni horyzont nagle i bez uprzednia został otulony gęstymi chmurami.