Początek grudnia to obfite opady śniegu, który sprawił, że ruszyłem w najbliższą okolicę na sesję zimową z sarnami w roli modelek.
Zdjęcie to zatytułowałem "Ostoja". Tak po myśliwsku. Może lepszym tytułem był by "Domowy azyl" - bo te sarenki są w swoim domu. Swoim? Mama przebywa w takim "domowym azylu" mojej szwagierki, do którego inni nie mają wstępu, co same w sobie jest naturalne. Niestety ta "natura" dotyka również tych co chcą odwiedzić lub opiekują się mamą. Dla nich "domowy azyl" nie jest czymś przyjemnym, ciepłym, serdecznym i gościnnym miejscem. Może to sprawia, że przy mamie coraz częściej są obce osoby. Ale może to też następstwo tego, że stan zdrowia mamy się unormował. Zdrowie mamy jest stabilne i każdy z nas wraca do swoich codziennych zajęć, a codzienną, podstawową opiekę powierzamy wynajętym opiekunkom. A może tak jest dlatego, że zapał opiekuńczy opada? Może ...?
Zdjęcie, zrobione w grudniu, żółty listek brzozy zostawiłem jako wyraz, symbol, tego, że wszystko się starzeje, ale nie wszystko od razu opada. Choć w końcu i tak spadnie. Mnie też dopadło, bo nie wiem co dalej. Opadły mnie siły, bo z jednej strony "azyl" i dobro mamy, a z drugiej strony jakaś tam jedność w rodzinie i więzi rodzinne, a z trzeciej obawa by nie było gorzej. Jest jeszcze czwarta strona - "troska" o święty spokój.
Taki jak ten w Norwegii. Słoneczny, ale nie ciepły, zimny, ale nie lodowaty, kolorowy, ale nie kolorowy, dostępny, ale nie do przejścia. Wzięło mnie na wspomnienia wakacji. Przeglądając zdjęcia i starsze posty zauważyłem, że jestem anonimowy, że kryję się pod nickiem. Naprawiam to niedopatrzenie:
To my. Basia i Józek na campingu, na Lofotach z czasie polarnego dnia w Vagan. Twarzy nie widać? Przecież była 20:30.