Gdy prom docierał do wyspy wszyscy, no może prawie wszyscy, pasażerowie wylegli na pokład by ... no własnie po co? Basia schowała się za nadbudówkę, bo wiało i było zimno, ja biegałem z aparatem i robiłem zdjęcia. Wypatrzyłem w oddali pióropusz wody wypuszczony przez wieloryba, ale był za daleko na udaną fotkę i "wypatrzyłem" piękną wyspę, która nazywa się Islandia lub Iceland.
Gdy na horyzoncie pojawiła się wyspa to byłem taki podniecony, że nie wiem, czy z oczu leciały mi łzy z zimna, czy z emocji. Współpasażerowie też podziwiali widoki, które można zobaczyć tylko tu - na północy.
To zdjęcie zrobiłem ok. pół godziny przed wpłynięciem promu do długiego i wąskiego fiordu Seydisfjordur. Jak pierwszy raz płynęliśmy nim to była mgła, a mnie się wydawało, że ręką można z pokładu promu dotykać pionowych ścian otaczających go gór.
Po wpłynięciu do portu w miasteczku o tej samej nazwie co fiord, w którym prom jest największą budowlą, rozpoczyna się odprawa celna. Bardzo skrupulatna. Wjeżdżające
do Islandii samochody otrzymują specjalne nalepki, policja sprawdza numery rejestracyjne, a celnicy bagaż wybranych pojazdów. Trochę to trwa.
Jak już się wyrwaliśmy z objęć urzędników skoczyliśmy do banku po lokalną walutę.
Zawsze problemem w takich miejscach jest "turystyczny tłok". Jak się uwolnić od karawany camperów, jeepów i innej maści terenówek, które przywiózł prom? Wcześniej doświadczeni zostaliśmy trochę dłużej w Seydisfjordur, a jak fala "tsunami"
opadła ruszyliśmy, by przy najbliższej możliwości skręcić w boczną drogę. Chcieliśmy jak najszybciej znaleźć i poczuć prawdziwą Islandię.
Po kilkunastu kilometrach stanęliśmy na zupkę z torebki, kawę z czajniczka i spacer po okolicznych górkach. Tu już byliśmy wolni, tylko my i Islandia.
Parę kilometrów dalej skończył się asfalt i stała się "dzika" Islandia. Trochę martwiła nas pogoda, było zimno, pochmurno i wietrznie. Chociaż droga 92 nie jest turystyczną
atrakcją jest przy niej kilka pól namiotowych i miejsc noclegowych. W końcu pogoda jeszcze bardziej się zepsuła i zaczęło padać. Nocleg zaplanowaliśmy w Djupivogur, w którym spędziliśmy jeden dzień.
atrakcją jest przy niej kilka pól namiotowych i miejsc noclegowych. W końcu pogoda jeszcze bardziej się zepsuła i zaczęło padać. Nocleg zaplanowaliśmy w Djupivogur, w którym spędziliśmy jeden dzień.
Dzień ten spędziliśmy na włóczędze po okolicznych mokradłach, górkach i samym miasteczku. Zdjęcie zrobiłem z najwyższego na półwyspie wzniesienia o nazwie Bulandsnes. Na uwagę zasługuje góra, w tle zdjęcia, w kształcie idealnej piramidy, łatwa do zdobycie i okryta legendami i wierzeniami. W połowie drogi na szczyt jest klif "twierdza bogów" lub Gobaborg. A potem ruszyliśmy drogą numer jeden w kierunku lodowców. Następny postój zaplanowaliśmy w Hofn, ale nim tam dotarliśmy..
był postój na dzikiej, czarnej, plaży
i w okolicy półwyspu Hvalnes.
Uff... strasznie się rozpisałem, jeżeli ktoś tu dotarł to znaczy, że nie było nudno. Jeszcze żyję tym wyjazdem, więc mogło mi się nudziarstwo zdarzyć. A zresztą, nie jestem powieściopisarzem ani autorem przewodników turystycznych...