A zaczęło się od kojca
jeszcze nieporadnych kroków, ale już przejawiający ciekawość, odwagę i upór, które sprawiły, że znalazł się w naszym domu
i szybko wziął we władanie, podłogę, kanapę i nasze serca. Co nie oznaczało, że młodzian nie musiał iść do szkoły. To było "przedszkole dla 6 miesięcznego szczeniaka, a dla nas szkoła przetrwania
Jeden z wynikiem celującym drugi "jako takim". Podobno przeze mnie, więc odsunięto mnie od treningu. Tak czy inaczej Argo był sobą, ważniejsze było to, co jest obok niż to, co ma zrobić. Efekt: Pani na komendę "do mnie" podchodzi do psa, bo ten rozgląda się za Panem. Można rzec, że szkoły poszły na marne, bo liczyła się zabawa,
zamiłowanie do kąpieli wodnych i podróży dalekich i bliskich z Panem i samotnie
Aportowania z pewną opcją, że rzucony aport nie dotrze do rzucającego oraz aportowanie ekstremalnego w poszukiwaniu magicznego kamienia gdzieś na dnie
oraz .............
wylegiwania się na kanapie. Ze szkoleń pozostało tylko "robię co chcę". Tak czy inaczej wyrósł z niego piękny owczarek, wierny oddany, uparty i ciekawy świata.
I takiego Arga mam do dziś. Przyjaciela z posiwiałą brodą, czyraczycą, rożnymi starczymi infekcjami, chorymi stawami, porcją antybiotyków każdego dnia, ale wciąż wierny, gotowy bronić swojego Pana, trwający na posterunku i uwielbiający jak się go gila po brzuch i po grzbiecie.