wtorek, 31 grudnia 2013

Gdzie jest zima?

Gdzie jest zima - taki okrzyk chce się wznieść lub zadać takie pytanie, gdyż święta Bożego Narodzenia minęły, wczoraj świętowaliśmy Sylwestra, a zimy nawet na lekarstwo nie ma. 


Nie to żebym się tym martwił, ale trochę tęskne za śniegiem. Bo to i święta i "biały karnawał" i te moje wyprawy po świeżym, nieprzedeptanym śniegu. Dobrze, że Islandia dała nam trochę chłodu i wrażeń zimowych, bo jest co wspominać i przy okazji sylwestrowej posiadówki bliskim opowiadać jak tam jest. 
Swoją relację z Islandii, w ostatnim wpisie, zakończyłem na opisie szlaku wokół jeziora Jokulsarlon. Kolejnym etapem, jaki mieliśmy zaplanowany, było dotarcie do Kirkjubaejarklaustur. To cel i miejsce gdzie zamierzaliśmy pobyć klika. By tam dotrzeć musieliśmy pokonać kawał drogi i odwiedzić kilak ciekawych miejsc. Pierwszy był Park Narodowy Skaftafell. Miejsce, które już kiedyś zwiedzaliśmy, zatłoczone , komercyjne i drogie. Ja chciałem zrobić zdjęcia wodospadowi Svartifoss,
niewielki, ale chyba najlepiej rozpoznawalny w Islandii. Idzie się do niego łatwym szlakiem, tyle tylko że latem zawsze zatłoczonym. Chciałem, marzyłem, zabić fotki na której uwiecznię unikalne ujęcia wodospadu. Ale nic z tego nie wyszło ... nie ta poram nie ten czas i umiejętności. Trudno. 
Po powrocie na szosę nr 1 pomknęliśmy w przez kamienną pustynie Skeiðarársandur
utworzoną przez wodę wypływającą spod lodowca topionego przez wybuchający wulkan. Ta wypływająca woda to prawdziwe, przerażające tsunami wody,lodu, błota i kamieni jak relacjonują źródła pisane.
Pustynia ma swój urok, ale jest monotonna, za to gdy pojawi się taki widok 
nie sposób go nie zauważyć, a tym bardziej nie można się nie zatrzymać. Jest to farma Foss, na której terenie znajduje się wodospad. Od nazwy własnie tej farmy i tego wodospadu wszystkie wodospady na Islandii mają w nazwie foss. To był nasz ostatni postój przed Kirkjubaejarklaustur, do którego dotarliśmy drogą wiodąca wśród zielonych pół i łąk poprzecinanych szerokim strugami rwących rzek. 
Wracając do teraźniejszego czasu, święta były białe, ale tylko dzięki wystrojowi stołu wigilijnego.
Sylwestrowe ognie sztuczne postanowiłem zamienić lampionami szczęścia. 
Oby cały 2014 przyniósł Wam tyle radości ile nam i naszym gościom sprawiły te lampiony. 





     

sobota, 16 listopada 2013

Wybory

Dziesięć miesięcy temu brałem udział w wyborach. Nie były to wybory samorządowe czy do sejmu. Były to wybory dyrektora zarządzającego spółki. W wyborach, które składały się z dwóch części, wzięło  udział dwóch kandydatów. Pierwszy słabo
się zaprezentował w części prezentacyjnej, w której kandydat miał zaprezentować analizy, strategię na zadane tematy, ale dobrze wypadł w scenkach improwizowanych. Drugi kandydat był świetnie przygotowany z prezentacji ale słabo wypadły mu scenki improwizowane związane z organizacją i zarządzaniem. Byłem zachwycony prezentacją i podejściem analitycznym drugiego kandydata i głosowałem za jego przyjęciem. Po dziesięciu miesiąca mój wybór 

okazał się tak nietrafny jak to odbicie w wodzie(, ale metafora, kto uwierzy, że to odbicie). Można dosłownie powiedzieć o tym obrazie "brzozy zatopione w chmurach", a abstrahując, o moim kandydacie "zachwyt utopiony w mętnej wodzie". Kandydat okazał się dobrym analitykiem, ale w kontaktach z ludźmi to kompletna porażka. Firmy odchodzą, ludzie odchodzą, a kontrakt trwa i jest klapa. Zapamiętałem z tych wyborów, że menadżer kieruje ludźmi nie arkuszami kalkulacyjnymi. 
W listopadzie z Basią postanowiliśmy, że wzbierzemy się na krótki krajowy, jesienny wypoczynek. Padło na Mikołajki. 

W Mikołajkach na początku listopada królują łabędzie, wszelkie inne ptactwo wodne i ... nuda. W pierwszym dniu naszego pobytu przy nabrzeżu cumowała taksówka wodna - myślę fajnie, można się będzie "karnąć" na Śniardwy, ale skończyło się tylko na myśleniu bo łódeczka więcej się nie pojawiła. Ponieważ nie lubię tracić czasu, trzeba było sobie zorganizować czas, miałem plan awaryjny. Mój plan awaryjny polegał na tym,
że objedziemy i zwiedzimy tereny woków jeziora Śniardwy. Na pierwszy ogień poszedł południowy brzeg, 
później zwiedziliśmy Giżycko
i Twierdzę Boyen.  
Nie można było nie przejechać się bezdrożami wok jeziora Tałty
i drogą ze Sztynorta do Kętrzyna. 
Kolejnym etapem był północny brzeg Śniardwy, 
gdzie w pięknym zakątku spotkaliśmy zapaleńców serfowania na falach przy pomocy wiatru. Wiało tak, że włosy z głowy wyrywało, a oni twierdzili, że wieje słabo i dlatego nie ma ich więcej.
A nad jeziorem Łuknajna chłonęliśmy urok mokradeł, bagien, żeremi bobrów  
i wszechobecnej ciszy. Dotarcie do brzegu jeziora zajęło nam trochę czasu bo oznaczenia  są stare, nie aktualne i wprowadzające w błąd. Nie zrażeni tym faktem podziwialiśmy 
 późno jesienne sady 
i pola, które już dawno zapomniały jaki plon wydały minionego lata. Przyroda obdarza jesiennego turystę wspaniałymi widokami i klimatami, a miasta na szlaku wokół wielkich jezior
 zakazem wstępu jak w Rynie, 
i zamkniętymi drzwiami jak w katedrze w Kętrzynie. 
No cóż, ja uważam, że podróżować warto przez cały rok, że mamy na czym oko zawiesić o każdej porze roku, a sezon turystyczny może trawić cały rok. Jak tu jest w zimie? Kiedyś sprawdzę. A co z relacją z podróży do Islandii? 












niedziela, 27 października 2013

Znika

Znika z Internetu moja ulubiona Lumisfera. Pożegnanie ze znajomymi było długie
i ckliwe. Kilka osób zapamiętałem z dobrej strony, tej ludzkiej i z tej fotograficznej choć było różnie, kilka osób dało się zapamiętać swoją nietolerancją i dobrymi pracami inne swoim warcholstwem. Moją ostatnią fotką, którą umieściłem w swojej galerii, było to zdjęcie




Zrobiłem go w drodze do pracy,
a przedstawia panoramę pól wokół miejscowości Wieprz i widok na pasmo Beskidu Małego. 

Gdzie ja się teraz biedny podzieję ze swoimi zdjęciami? Szukam przyjaznego portalu. 



W październiku miała też miejsce ważna uroczystość - 26 urodziny Natalii. Była rodzinna impreza. Był tort i kwiaty - oczywiście nie takie, jak te obok ,ale te niech będą od taty. Było chyba również poczucie mijającego czasu. 
Argo całe to zamieszanie imprezowe zignorował przesypiając je w kącie pokoju. 





Październik zaszczycił moją okolicę kilkoma pięknymi zachodami słońca. Zanosi się na silny wiatr.... Takie klimaty trwają bardzo krótko, a pośpiech nie jest moją domeną więc i fotka może się wydawać nierealna - ale tak było.





Jesień to pora prac polowych i pięknych klimatów. Wracam znów do Wieprza. W Wieprzu urodziła się i wychowała moja mama. Jesień dostarcza pięknych
obrazów i klimatycznych nastrojów - czy ta fotka je oddaje? Znika lato - nie ulega wątpliwości. 



Zastanawiam się jak tym postem wrócić na Islandię, jak nawiązać do tych chwil, nieodległych, a których szczegóły powoli 
znikają z pamięci. 
Skoro znika lato to nadchodzi jesień, a po niej będzie zima. 


Na Islandii zimę, choć to była pełnia lata, mieliśmy w czerwcu. Tak było przy lodowcach, tak jest i nad jeziorem Jokulsarlon, po którym pływają ogromne
bryły lodu o fantastycznych kształtach i niebywałym szmaragdowym kolorze.
Te góry lodowe rodzą się z lodowca Breiðamerkurjökull, który jest jęzorem lodowca Vatnajökull

I znowu jest lód, woda, zima, lodowce. 

Z Basią wybraliśmy się aż pod sam lodowiec, by uciec od gwaru turystycznego przy parkingu i z ciekawości, chęci zobaczenia jak się odrywają od lodowca te góry lodowe. Niestety nic się nie oderwało.














niedziela, 29 września 2013

Nadlatuje...

Jest wrzesień, czuć już w powietrzu jesień. Jesień nadlatuje, jak ta ważka z mojego kadru.
Ależ to romantyczne ! Jakie było lato? Oprócz radości jakie przyniosło było ciężkie i trudne,  gdyż mój przyjaciel Argo ma poważne kłopoty ze zdrowiem.  Wszystko już mu się przydarzyło - czyraczyca, guz - na szczęście nie złośliwy, zapalenia jader, grzybica skóry, odleżyny i dysplazji stawów. Leczenie go pochłania czas i pieniądze, ale dla takiego wiernego przyjaciela warto się trudzić. Czeka pod bramą całymi dniami gdy mnie nie ma, a gdy jestem w domu, 
Argo nie odstępuje mnie na krok na tyle na ile da rady. Jest ze mną gdy pracuję i gdy robię fotki, wtedy grzecznie czeka aż odejmę aparat od oka. Nie wiem czy on wie co robię, ale na pewno wie, że grzecznie należy czekać. Na co? No choćby na uwiecznienie wrześniowego zachodu słońca. 
Wypisuję głupoty, ale to zapewne wpływ tego pięknego zachodu słońca i pogody. Deszcz nie padał od kilku tygodni, trawa nie rośnie, więc w soboty nie ma co robić,  oczko wysycha i karasie w niebezpieczeństwie. Co by nie powiedzieć to w takich chwilach przychodzi wspomnienie Islandii i jej klimatów. Ostatni post zakończyłem na lodowcu  Vatnajökull i jego jęzorach. Wędrując po okolicy Höfn nie sposób było nie zajrzeć na przylądek Stokksnes. Ustronne miejsce, tak ustronne, że dojeżdża się tam drogą szutrową.  Przyjechaliśmy tam bardzo późnym popołudniem by podziwiać ptaki i ostre skały Vestrahorn oraz oglądać zachód słońca. 
Była droga, po której trudno się poruszać pieszo, a co dopiero samochodem, 

były skały okryte puchowymi kołderkami chmur, 
były nagie ostre mroczne, sypkie i nagie skały, 
 
były ptaki, takie egzotyczne jak ten na zdjęciu pilnujący swojego terytorium, były kaczki i mewy i wiele innych. Byliśmy sami, tylko my i nikt więcej, ale nie było zachodu słońca, gdyż zachodni horyzont nagle i bez uprzednia został otulony gęstymi chmurami. 





piątek, 30 sierpnia 2013

Praca męczy

Dosłownie i w przenośni. Tkwię w pracy cały tydzień. W firmie mamy przerwę urlopową, w czasie której powinniśmy robić porządki, optymalizację, czyszczenia, powinno nas być tylko kilku, a jest... Odwrotnie. Pracy, że nie wiedzieć od czego zacząć, o optymalizacji trzeba zapomnieć, a załoga jakoś nie poszła na urlop. Klienci również. Dobrze, bo są perspektywy, bo to jest zaprzeczenie kryzysu, a może zwiastun jego końca. Po powrocie z urlopu nie byłem jeszcze na fotograficznym plenerze. Nie ma czasu, a w niedziele nie ma sił. Przy komputerze człowiek się nie męczy i może spędzić miłe
chwile i dla tych chwil wracam na Islandię. 

W czasie pobytu w Hofn oprócz spacerów po mieście wybraliśmy się na długie wycieczki. Ponieważ Hofn to bardzo dobre miejsce wypadowe na lodowiec Vatnajökull, więc i my tam się wybraliśmy. 
Pierwszy cel to Hoffellsjokull, który jest jęzorem Vatnajokull, ale jest tak wielki, że uważany jest za lodowiec. 


Dojście do lodowca jest bardzo łatwe, można również do niego dojechać samochodem.
Myśmy wybrali kilkugodzinny marsz płaską doliną. Cel podroży był stale widoczny na horyzoncie.   








Pogoda wyśmienita, a krajobrazy ... ach.. szkoda że nie umiem tego pokazać.








Dzięki temu, że idziemy pieszo nie umknęła naszej uwadze samotna farma pod ogromnymi górami pokrytymi śniegiem. 






Gdy dotarliśmy na miejsc naszym oczom ukazała się głęboka morena lodowca, wypełniona wodą. Lodowiec ten cofa się ok 100 m na rok. Łatwo było dojść, ale tu skończyły się drogi podejścia bliżej lodu. Przynajmniej dla mnie i jeszcze drugiej pary turystów, którzy razem z nami szukali twardego gruntu by zbliżyć się do lodu. 




Ja na szczęście miałem teleobiektyw dzięki czemu mam fotki lodu, jego fantastycznych kształtów, Dominujący kolor to biały i szary. Szmaragdowy kolor lodu to rzadkość, na na to wpływ wulkan który jest pod lodem. 




Drugim lodowcem, który odwieliśmy był Flaajokull. Tu już było i dalej i trudniej dotrzeć. 
Wycieczka wiedzie przez pustkowie 


wąską ścieżką. Część drogi można pokonać islandzką drogą, czyli taką która jest autostradą dla terenówek. Od parkingu już długi treking. 
Morena lodowca jest widoczna przez całą drogę, ale z uwagi na ogromne jeziora i rwące rzeki wypływające z lodowca trzeba maszerować na "około".


Z podejściem do lodu jest jeszcze trudniej, a sam lód ma inny kształt i formę. 
A w domu sierpniowe, suche lato. W moim oczku wodnym brakuje wody, a na deszcz się nie zanosi. Przydała by się ta islandzka pogoda i woda. 



czwartek, 1 sierpnia 2013

Pourlopowa codzienność

Jest czwartek 01 sierpnia, wróciłem z pracy i zamiast odpoczywać tyram w ogrodzie kosząc trawę, która nie wiedzieć dlaczego, nie poszła razem z nami na urlop. Zamiast wypoczywać to sobie najzwyczajniej w świecie rosła, rosła ... i jest gigantyczna. Trzeba kosić na raty, grabić, kompostować, Dlaczego mnie to spotyka ..... ale tak jest za każdym razem. Ale za to wieczorem ....., siadam sobie przed komputerem i wspominam. Dzisiaj jestem w miejscowości Hofn. 

Okolice kempingu jak i całe miasto to wzór czystości. Nawet w Szwajcarii nie jest tak czysto i uporządkowanie. Trawniki wykoszone, posprzątane i ani jednego śmiecia. Na tym odcinku drogi było ograniczenie do 30 km/h i nikt nie jechał szybciej. Gdyby tak u nas było? 





Jedna z ulic. Przy każdym domu maszt, flaga, ogródek, z widokiem na góry. Domy raczej nie takie jak u nas, lekkie konstrukcje, z zewnątrz sprawiają wrażenie, że są przystosowane do ciepłego klimatu. 




W czasie spaceru po mieście pozwalam sobie zaglądać do ogródków. Dominują kompozycje morskie. Nic dziwnego. W czasie pobytu w Hofn trafiliśmy na jakieś
święto. Jakie?  Nie wiem jeszcze, ale wszystkie domki i ogródki były ozdobione morskimi motywami w kolorze pomarańczy

(rybołówstwo, ratownictwo itp). 




Widoki zapierające dech w piersiach. Połączenie, wody, gór, lodu i zieleni. W tle lodowiec Vatnajökull, a właściwie jego jęzory, które są uznawane za odrębne lodowce. Cel naszego postoju w Hofn. 







Widok na Hofn ze wzgórza za miastem. 








Islandczyków od poprzedniego pobytu postrzegałem jako samotników, ponuraków do chwili spotkania tej "rodziny". Te dekoracje domów, pełne radości, treści i pomysłu i ta "rodzina na spacerze" - cudo. Czy ten kto to wymyślił i zrobił może być ponurakiem i smutasem? 

niedziela, 28 lipca 2013

Bogactwo

Materiał zdjęciowy jaki przywieźliśmy z Islandii jest ogromy, tak jak ogromna i długa była nasza trasa. Zdjęcia publikuję na Lunmisferze w galerii "W krainie Ognia ...". 
Gdy prom docierał do wyspy wszyscy, no może prawie wszyscy, pasażerowie wylegli na pokład by ... no własnie po co? Basia schowała się za nadbudówkę, bo wiało i było zimno, ja biegałem z aparatem i robiłem zdjęcia. Wypatrzyłem w oddali pióropusz wody wypuszczony przez wieloryba, ale był za daleko na udaną fotkę i "wypatrzyłem" piękną wyspę, która nazywa się Islandia lub Iceland.    
Gdy na horyzoncie pojawiła się wyspa to byłem taki podniecony, że nie wiem, czy z oczu leciały mi łzy z zimna, czy z emocji. Współpasażerowie też podziwiali widoki, które można zobaczyć tylko tu - na północy. 
To zdjęcie zrobiłem ok. pół godziny przed wpłynięciem promu do długiego i wąskiego fiordu Seydisfjordur. Jak pierwszy raz płynęliśmy nim to była mgła, a mnie się wydawało, że ręką można z pokładu promu dotykać pionowych ścian otaczających go gór.
Po wpłynięciu do portu w miasteczku o tej samej nazwie co fiord, w którym prom jest największą budowlą, rozpoczyna się odprawa celna. 
Bardzo skrupulatna. Wjeżdżające
do Islandii samochody otrzymują specjalne nalepki, policja sprawdza numery rejestracyjne, a celnicy bagaż wybranych pojazdów. Trochę to trwa. 

Jak już się wyrwaliśmy z objęć urzędników skoczyliśmy do banku po lokalną walutę. 
Zawsze problemem w takich miejscach jest "turystyczny tłok". Jak się uwolnić od karawany camperów, jeepów i innej maści terenówek, które przywiózł prom? Wcześniej doświadczeni zostaliśmy trochę dłużej w Seydisfjordur, a jak fala "tsunami" 
opadła ruszyliśmy, by przy najbliższej możliwości skręcić w boczną drogę. Chcieliśmy jak najszybciej znaleźć i poczuć prawdziwą Islandię. 
Po kilkunastu kilometrach stanęliśmy na zupkę z torebki, kawę z czajniczka i spacer po okolicznych górkach. Tu już byliśmy wolni, tylko my i Islandia. 
Parę kilometrów dalej skończył się asfalt i stała się "dzika" Islandia. Trochę martwiła nas pogoda, było zimno, pochmurno i wietrznie. Chociaż droga 92 nie jest turystyczną 
atrakcją 
jest przy niej kilka pól namiotowych i miejsc noclegowych. W końcu pogoda jeszcze bardziej się zepsuła i zaczęło padać. Nocleg zaplanowaliśmy w Djupivogur, w którym spędziliśmy jeden dzień.
Dzień ten spędziliśmy na włóczędze po okolicznych mokradłach, górkach i samym miasteczku. Zdjęcie zrobiłem z najwyższego na półwyspie wzniesienia o nazwie Bulandsnes. Na uwagę zasługuje góra, w tle zdjęcia, w kształcie idealnej piramidy, łatwa do zdobycie i okryta legendami i wierzeniami. W połowie drogi na szczyt jest klif "twierdza bogów" lub Gobaborg.  A potem ruszyliśmy drogą numer jeden w kierunku lodowców. Następny postój zaplanowaliśmy w Hofn, ale nim tam dotarliśmy.. 
był postój na dzikiej, czarnej, plaży
i w okolicy półwyspu Hvalnes. 
Uff... strasznie się rozpisałem, jeżeli ktoś tu dotarł to znaczy, że nie było nudno. Jeszcze żyję tym wyjazdem, więc mogło mi się nudziarstwo zdarzyć. A zresztą, nie jestem powieściopisarzem ani autorem przewodników turystycznych...