poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Tata

13 kwietnia będzie czwarta rocznica śmierci Taty. Te cztery lata minęły szybko a gdy wracają wspomnienia to i smutno, bo pomimo upływu czasu odczuwam brak bliskiej mi osoby, która z upływam czasu staje się jeszcze bliższa. 
Często, oczami pamięci, widzę Tatę krzątającego się przy kuchni i parzącego kawę (z kogutkiem) gdy wpadałem na chwilę. Widzę jego sylwetkę, pochyloną od bólu w krzyżach, siwe włosy i twarz z dużymi okularami na nosie. Dziś wyrzucam sobie, że w porę nie dostrzegłem jego problemów ze zdrowiem, że wcześniej nie zawiozłem Go do lekarza. 
Gdy już się to stało Tata był bardzo szczęśliwy ze spotkania z panią doktor - jak mi powiedział - żaden lekarz nigdy z nim tak nie rozmawiał i nigdy mu nie poświęcił tyle czasu. Po pierwszej zapaści zauważyłem - Tacie brak motywacji do życia, brak woli walki z chorobą i słabością. 
Tata chciał bym wybudował dom - wiec przyniosłem do szpitala plany naszego domu, rozpocząłem starania o zezwolenie. Myślałem, że będzie chciał mi w tym dziele pomóc, że zacznie mu na tym zależeć. Dzisiaj przechadzając się po ogrodzie myślę, jakby to było fajnie gdyby Tata był ze mną, pilnował by mi budowlańców, pomógł by mi przy koszeniu trawy, pracach przy pielęgnacji drzewek.

Przechadzalibyśmy się razem po ścieżkach i razem planowalibyśmy przyszłe prace.Często w różnych sytuacjach wracam wspomnieniami do lat wcześniejszych, do tych zdarzeń, w których Jego ojcowska nauka i pomoc miała znaczenie,choć wtedy tak nie myślałem. Wspominam jak razem wybieraliśmy dla mnie szkołę średnią, jak w wielkim tygodniu chodziliśmy do Karmelitów na nabożeństwa i po drodze opowiadał mi o tym jak to było dwa tysiące lat temu, jak woził mnie na ramie roweru na lekcje religii w kościele. Pamiętam prace, które wspólnie wykonywaliśmy, wspólne sianokosy o bardzo wczesnej porze, w których byliśmy partnerami i wspólna murarka, w której byłem pomocnikiem, czego oczywiście nie lubiłem.
Pamiętam, lanie jakie dostałem od Taty za to, że niewłaściwie się do niego odezwałem, nie bolało, ale płakałem na strychu przez parę godzin głównie z powodu urażonej dumy - "jak on mógł, przecież jestem jego pupilkiem". Pamiętam kolejkę jaką mi zrobił, bo bardzo chciałem mieć taką jaką widziałem przez szybę wystawową w sklepie - to, że ta od Taty była z drewna i nie miała kół było bez znaczenia, ale to Tata ją zrobił. Pamiętam domek z klocków, który mi zbudował. Zobaczyłem go rano na stole, piękny duży - szybko zburzyłem bo chciałem zbudować taki sam - ale się nie udało, wzór był niedościgły.

Ostatni portret utrwalony w mojej pamięci to Tata na szpitalnym łóżku, słaby, z zamglonymi oczami, który nie miał już sił cieszyć się z naszych odwiedzin, który czeka na tych, którzy jeszcze nie przyszli. Dręczyło Go pytanie: dlaczego? Co takiego zrobiłem? Chyba zdawał sobie sprawę, że na uzyskanie odpowiedzi ma coraz mniej czasu, że jego czas się kończy. W poniedziałek wielkanocny na odchodne szepnął mi do ucha "Józosku, trza się brać". Było ta ostatnie zdanie jakie do mnie wypowiedział.
"...., ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił" - święte słowa. Szkoda, tylko, że uświadomiłem sobie tę prawdę za późno.
Mam sobie dużo do zarzucenia: można było inaczej, więcej, częściej, lepiej, szybciej, bardziej stanowczo. "Można było inaczej", tylko co z tego, skoro jest za późno na zmiany - zawsze jest za późno.

Wniosek z lekcji życia jest taki - przynajmniej dla mnie: życie to nie szlak turystyczny, który można przejść drugi raz i pozbierać zostawione wcześniej śmieci lub zrobić drugie, lepsze, zdjęcie w urokliwym zakątku.