sobota, 29 września 2012

Pozew

W końcu mnie dopadło. Działalności gospodarczą prowadzę od 1991 roku. W tym czasie w kontaktach z klientami szczęśliwie unikałam konfliktów i sporów - do tego roku. Wdrożyliśmy program w terminie uzgodnionym w umowie, a klient po dziewięciu dniach jego pracy zerwał umowę i wyłączył program. I w tym momencie nad naszym losem pojawiły się czarne chmury. 
Oczywiście ze wspólnikiem zareagowaliśmy natychmiast wpraszając się na negocjacje. Niestety, musieliśmy sprawę postawić jasno: możemy rozpocząć wdrożenie na nowo, ale zapłaty jaka otrzymaliśmy nie zwrócimy, bo jest ona za wykonaną pracę, gdyż za licencje nie otrzymaliśmy jeszcze zapłaty. Powodem przerwania pracy systemu były "wady programu". Rozmowy przebiegały w miłej i sympatyczniej atmosferze, ale żadne decyzje nie zapadły. 
Na odpowiedź czekamy 

jak ten pies na smakołyki - do września. 
We wrześniu, po raz kolejny, wprosiłem się na spotkanie. Mknę 7 godzin do:  
ależ tak ! Do Poznania. Spotykam się z właścicielami, którzy stawili się w komplecie. Na wstępnie dowiaduję się, że osoba, z która się umawiałem nie poinformowała wspólników o celu mojej wizyty. Nie zrażony tym faktem prezentuję swoje propozycje. Odpowiedzią jest, że załoga nie chce tego "przeklętego systemu". Pytam: czy to załoga decyduje o takich sprawach, czy też właściciele i proponuję odczekać jeszcze kilka miesięcy, rozpoczęcie na nowo wdrożenia - koszt pokryje nasza firma. Są przecież działy firmy zadowolone z rozwiązań, myśmy wyciągnęli wnioski - zaznaczam. Po pół godzinie tematy się wyczerpały, proszę zebranych o informację o podjętej decyzji i się żegnam. 
Jeszcze nie wyjechałem z Poznania jak zadzwonił telefon z firmy. Od współpracownika 
usłyszałem, że własnie odebraliśmy zawiadomienie z sądu z Poznania o złożonym przeciwko nam pozwie.  W jednym momencie znalazłem się w polu, a po poznańsku na dworze. Zadzwoniłem do moich poznańskich gospodarzy i podziękowałem za gościnę i szczerość. Czternaście godzin w samochodzie sobie odpuściłem - bo lubię podróżować.