sobota, 6 grudnia 2008

Rodzina i plany a.d. 2009

Rodzina. Zaplanowałem sobie, że w grudniu napiszę o mojej rodzinie. Ot tak, normalnie. Temat trudny bo zamierzam pisać o swoich bliskich. Chciałbym napisać szczerze, jak ich postrzegam - ale czy zrozumieją? Czy ich dobrze znam? Odpowiedzią na te pytania jest: dam sobię spokój - zbliżają się święta.
Plany. Do niedawna grudzień poświęcałem na robienie wakacyjnych planów - niech i tak będzie tym razem. Priorytetem wakacyjno -weekendowym jest działka, ogród, dom. Planuję! Wczoraj byłem u jednego z moich znajomych, który opowiedział mi o swojej podróży do Afryki. Wyjechał z biurem podróży (brrr!), ale sama wyprawa i miejsce - "cymes". To jest to ! Ruszyłem do przeglądania ofert. Przy okazji znalazłem jeszcze jedno miejsce na wyprawę w Ameryce Południowej - to będzie na później. W tym miejscu przypomniał mi się film w telewizji o wyprawie statkiem wycieczkowym w poszukiwaniu białych niedźwiedzi - czemu nie, ale później. Wracając do 2009 roku, to zarezerwowałem wrzesień na wyprawę - Afryka, Europa. Gdzie? Nie zdradzę, by nie zapeszyć. Razem z Barbarą, to pewne, spędzimy wrzesień w dzikich ostępach, tam gdzie natura jest nieskażona, tam gdzie człowiek jest intruzem i niewiele mu można, właściwie to nic nie można. Trzeba to zobaczyć, bo za kilka chwil nie będzie tam tak samo. Będzie cywilizacja, która wszystko psuje, pojawi się beton, pojawią hotele, baseny, bary i hałaśliwi turyści z aparatami fotograficznymi. Co z postem o rodzinie? Ciekawy temat, ale muszę temat jeszcze raz przemyśleć, udoskonalić techniki pisarskie i "wygładzić się". Temat powróci.

czwartek, 6 listopada 2008

Mój świat - moje dwa światy

Moje dwa światy? Banalne! - ktoś pomyśli, każdy ma jakiś drugi świat. Rodzinę, pracę, hobby - to już co najmniej trzy światy każdego z nas. Gdybym tylko o tym chciał napisać to rzeczywiście mogło by być banalnie. Ale nie o takich "światach" chcę pisać. Było to tak. Pewnego razu "naszła" mnie melancholia, która sprawiła, że oderwałem się od rzeczywistości. Spojrzałem na siebie "oczami duszy". Spojrzenie to odpowiedziało mi, że żyję w dwóch światach - ,że my wszyscy żyjemy w dwóch światach. Pierwszy świat to nasze zewnętrzne oblicze, które wszyscy znają, którym się afiszujemy, przez które inni nas postrzegają, oceniają, dzięki któremu jesteśmy lubiani lub nie, dzięki któremu mamy przyjaciół lub wrogów. Można tu wymieniać dziesiątki cech zewnętrznych i ich wpływ na oceny jakie dostajemy, które kształtują nasze życie. Rozwijając ten wątek prawiłbym banały, bo przecież nie jesteśmy tacy sami, dlatego w tym miejscu porzucę "my" przechodząc na "ja". Drugi świat to moje wnętrze, które jest zamknięte we mnie. Świat ten to uczucia, marzenia, pragnienia, plany, wspomnienia - przemyślenia, obawy, troski, i wszystko inne czym obdarza nas życie. Gromadzę je wewnątrz siebie na wyłącznie własny użytek - dla siebie. Świat ten jest zamknięty i "ściśle tajny". Ożywa on w chwilach gdy nachodzi mnie melancholia, gdy mam kłopoty lub plany stają się marzeniami, bo daleko wybiegły przed realia dnia codziennego. Nikt i nic nie ma do niego dostępu, bo to moje najskrytsze myśli. Nikt mi do tego świata nie zagląda, nikt nie pyta o jego zawartość, o nim się nie mówi w towarzystwie, z nikim wprost nie dzielę się jego zawartością. Zastanawiam się jakiej chwili trzeba, jakiego nastroju, jakiego wydarzenia, by ot tak, nie obawiając się, że narażamy się na śmieszność, brak zrozumienia, nie wywołać kłótni, tak bez pośpiech, bez udawania, bez grania roli w teatrze życia, podzielić się z kimś cząstką tego drugiego świata.

niedziela, 19 października 2008

Studenckie życie

Jak byłem małym chłopcem, takim małym co biega w krótkich spodenkach z jedną szelką na ramieniu, mama często mówiła "będziesz księdzem". Było to pobożne życzenie mamy, bo, jak się później okazało, zadatków na taki stan nie miałem. Księdzem nie zostałem. W rodzinie mieliśmy i mamy kilku księży (wujkowie, kuzyni), do których miałem zawsze stosunek "ołtarzowy" czyli patrzyłem na ich pracę i posługę z perspektywy wiernego patrzącego na ołtarz. Wynikało to zapewne z faktu, że tych moich wujków i kuzynów nie znałem bobrze. Piszę w czasie przeszłym, bo do seminarium wstąpił siostrzeniec Wojtek, który dorastał na "moich oczach".

19 października 2008 odwiedziłem Wojtka w Seminarium. Pretekstem do odwiedzin była szczególna uroczystość - obłóczyny. Idąc z Barbarą ulicą Podzamcze oglądaliśmy mury Wawelu oraz szukaliśmy budynku
Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej przekonani, że będziemy świadkami wielkiego wydarzenia. Tak było choć słowa "wielkiego", z perspektywy czasu, muszę użyć w całkiem innym kontekście.
Na miejscu przywitał nas kleryk Wojtek, który kilka godzin wcześniej po raz pierwszy przywdział sutannę. Nie ukrywam, że patrząc na Wojtka zobaczyłem "nowego Wojtka", odmienionego Wojtka.
Od tego spotkania upłynęło trochę czasu, który zrobił miejsce na wspomnienia i refleksję.
Przemyślenia, które kręcą się wokół powołania, jego wpływy na człowieka, jego zachowanie - postawę, wygląd, jaki na to wszystko ma wpływ wiedza i trud jej zdobywania ?

Ktoś kiedyś powiedział, że "nie szata zdobi człowieka" i zapewne tak jest. Dla mnie liczy się dusza, serce i wiedza. Zmierzam do tego, że często słyszy się powiedzenie "taki ładny chłopak, a poszedł na księdza". Ja mogę dzisiaj powiedzieć, że jest odwrotnie, najpierw "idzie się na księdza" później życie seminaryjne kształtuje duszę, serce i umysł. W wyniku tego kształtowania zostaje się "ładnym chłopcem" - o ile się wytrwa.Co do stroju - to Wojtek udowodnił mi, swoją postawą, twierdzenie, że strój, który nosimy, i to jak go nosimy, i jaki mamy do niego stosunek, kształtuje nasz zewnętrzny wizerunek. Ten zewnętrzny wizerunek Wojtka mnie zachwycił: duma, radość, miłość, spokój i wiara, a zarazem skromność.Ceremonii obłóczyn towarzyszy zwyczaj obcinania krawata (czy widziałem księdza w krawacie?). Na zdjęciu Wojtek prezentuje swój, najładniejszy na roku, krawat, który ostał się w kilku częściach.



Obłóczyny, ceremonia przygotowania kleryka do przywdziania sutanny, to ważne wydarzenie w życiu studenta kleryka i zapewne ważne wydarzenie w życiu społeczności studenckiej. Dla osób postronnych okryte mgiełką tajemnicy, która okrywa duchowe przygotowania i przeżycia kleryka. Nie mogliśmy w nich uczestniczyć, ale byliśmy świadkami pierwszego wyjścia w sutannie kleryka Wojtka poza mury seminarium. Oto ten moment.

Wojtek, jak przystało na dobrego gospodarza, poczęstował nas herbatą i ciastkami, oprowadził po Seminarium, jego dziedzińcu, poprowadził na wzgórze wawelskie i oprowadził po Katedrze.
I znowu refleksja, o swojej uczelni, Wojtek opowiadał z pasją i znawstwem historii i teraźniejszości. O ilu studentach uczelni cywilnych można tak powiedzieć? Ja o swojej uczelni nic nie wiedziałem za wyjątkiem tego gdzie jest dziekanat, gdzie są moje sale wykładowe, laboratoria i pracownie.


Pomimo, że było wczesne niedzielne popołudnie musieliśmy się pożegnać z naszym gospodarzem. Wzywały Go obowiązki, jakie musi wypełniać każdego dnia, niezależnie czy w święta, czy dni powszednie, czy to wczesny poranek, czy późne popołudnie.
I znowu wracając myślami do tego spotkania: mówi się, że ktoś "urodził się po raz drugi" - po tym spotkaniu powiem, dla Wojtka ten dzień, dzień obłóczyn, jest dniem takich drugich narodzin. Te drugie narodziny to właśnie ten drugi kontekst słów "wielkie wydarzenie".
Szczęść Boże, Wojtku!
PS. W tym poście przeplatam opis naszej wizyty, opis Wojtka, moje refleksję i robię to celowo. Bo widziałem Wojtka jak dorastał, jak się narodził do kapłaństwa, bo widzę, że zostać kapłanem to wielki trud i poświęcenie i trzeba mieć powołanie by temu sprostać.

sobota, 4 października 2008

Trochę historii nieodległej - Emilka

W maju chwaliłem się listą wesel, na których "miód piłem i tańczyłem". Post ten zakończyłem stwierdzeniem " A później będą chrzciny." i...... jedne już były. Kolejne tuż tuż. Bartek i Monika dorobili się uroczej Emilki, a Artur i Gosia oczekują ma przyjście na świat swojej pociechy. O pozostałych nowożeńcach (ściślej ich planach powiększenia rodziny) nic mi na razie nie wiadomo. Wracając do Bartka i Moniki to chrzest Emilki odbył się w kościele parafialnym w Choczni. Ja jako "zawodowy" fotograf zostałem poproszony o zrobienie zdjęć w czasie tak ważnej dla nich uroczystości. Ręce się mi trzęsły z emocji i z tremy. Bo to i odpowiedzialność i oczy ludzi zgromadzonych w kościele, które śledzą każdy ruch "aktorów przedstawienia".

Obmyślając "artystyczną" strategię na tę okoliczność wymyśliłem, że będę unikał zdjęć pozowanych (takich, co to wszyscy wpatrują się w obiektyw) i że na moich zdjęciach będzie się coś działo (pokaże ruch, czynności i może jak się uda emocje). Czy te ujęcia to oddają. Oceńcie.
Na wstępie trzeba powiedzieć, że Emilka całe to zamieszanie przyjęła ze stoickim spokojem, przeznaczając ten czas na relaksujący, zdrowy sen.


Jak to zawsze bywa najbardziej przejętymi uczestnikami takich uroczystości są rodzice ( oni jeszcze nie wiedzą ile emocji, nerwów i wzruszeń przed nimi). Tato wpatrzony w becik i mama poprawiająca czapeczkę, którą na chwile oderwała wzrok od swojej kruszynki.


W czasie ceremonii ważnym dla mnie było, by pokazać obrzędy, które ją uświęcają. Pokazałem ruch ręki księdza czyniącego znak Krzyża Św.. Ręka i fragmenty ornatu są nieostre bo się ruszają. W życiu pewnie byśmy tego nie zauważyli, ale dzięki takiej kompozycji ujęcia zatrzymałem w kadrze tę jedną jedyną chwilę.


Mówiąc o tej jedynej chwili udało się mi uchwycić moment, w którym nad głową Emilki równocześnie pojawiła się ręka taty, ojca chrzestnego i matki chrzestnej w geście czynienia znaku krzyża. Przeglądając sesję nasunęło mi się pytanie: czy ktoś z fotografowanych pamięta ten moment?


Macierzyństwo to długa i trudna rola w teatrze jakim jest życie. W dodatku nie wiadomo, czy swoje kwestie wypowiadamy prawidłowo i czy, gdy będzie finał tej sztuki to zostaniemy nagrodzeni oklaskami. Niech to zdjęcie symbolizuje troskę macierzyńską rodziców pielęgnujących swą pociechę i rodziców chrzestnych, którzy bacznie obserwują.

Obrzęd polania główki dziecka wodą święconą. Woda wylewa się z dzbanuszka. Wpatrując się w to zdjęcie w pewnym momencie stwierdziłem, że najważniejszą osobą na nim jest siostra zakonna. Opuszczone powieki, spokojny, radosny wyraz twarzy mówi o tym, że właśnie w tej chwili wypowiada w myślach słowa modlitwy pochylając się nad małą Emilką.

"Nałóżcie białą szatę" - minuta dla matki chrzestnej. Zdjęcie prawdę Ci powie, moje mówi, że matka chrzestna własnoręcznie nałożyła szatkę na becik Emilki. Później było zapalenie świecy, przez ojca chrzestnego, ale w tym przypadku, żadne ze zdjęć się nie udało.


Mama i córka. To zdjęcie uważam za dobry portret. Nic na nim nie rozprasza uwagi, rozmyte tło i twarzyczka Emilki, troskliwa ręka mamy i trochę w cieniu oblicze mamy.



Ojcowie. Autentyczna troska ojców. Że tak jest świadczy, częściowo przysłonięta, twarz matki chrzestnej, w oczach której widać podziw dla tych facetów.





Na koniec - dlaczego tak się czepiam tych zdjęć? Po pierwsze, chciałem opowiedzieć o tej pięknej uroczystości ale aby by nie prawić morałów i pisać banałów skoncentrowałem się na technice i "artyzmie" zdjeć. Po drugie: stwierdziłem, że zatraciliśmy umiejętność "czytania" fotografii. Dawniej w epoce zdjęć analogowych i ich małej powszechności, w czasach gdy na obraz czekało się czasem kilka miesięcy, bo trzeba było zrobić całą rolkę, każde zdjęcie coś pokazywało, rozbudzało ciekawość i przekazywało historię. A jak już były gotowe to się siadało w gronie rodzinnym i komentowało się to co przedstawiają, chwile w jakiej zostały zrobione, osoby na nich ujęte itd.. Zdjęć z imprez rodzinnych, wycieczek było na ogół kilka, co ułatwiało zapamiętywanie miejsc i zdarzeń, które te fotografię przedstawiały. Do zdjęć tych się często wracało, bo były blisko nas - "pod ręką". Dzisiaj w epoce powszechności "cyfrówek" robi się setki zdjęć. Dzięki temu po powrocie z wczasów do domu nie pamiętamy gdzie niektóre z nich zostały zrobione, po kilku miesiącach kogo przedstawiają i co chcieliśmy na nich uwiecznić. Nader często sami nie jesteśmy w stanie przejrzeć całego albumu, nie mówiąc już o oglądaniu tych zdjęć w towarzystwie. Wniosek - "pstrykać" mniej ale lepiej i wspominać, wracać do chwil, które przedstawiają.
PS. Gosia i Arturowi urodził się Bartosz.

czwartek, 25 września 2008

Wakacje 2008 -rozdział sierpniowy

Wakacje - rozdział sierpniowy? Ten tytuł nie jest następstwem tego, że mam 2 miesiące urlopu, bo go nie mam, lecz tego, że dzięki temu, że mamy lato i długi dzień, można sobie organizować urlopowe uciechy. Ale po kolei:
W sierpniu odwiedzili nas nasi przyjaciele z Czarnkowa Miecia i Henio, co stało się powodem, że: trzeba było rozpalić ognisko i zrobić grilla, kiełbaskę na patyku, prażone ziemniaki w garnku.














Zadania podzieliliśmy sprawiedliwie: Natalia zajęła się grillem, panie bufetemsałatkowym, barkiem piwnym i ploteczkami a panowie ogniem i "brzusiem". Ziemniaczki były pyszne.


Nie mogliśmy oczywiście nie zabrać naszych gości do Wadowic, stolicy naszego powiatu i papieskiego miasta, by zwiedzić Bazylikę i dom Ojca Świętego.







Najlepszą porą na taką wycieczkę są godziny popołudniowe (ok godz 18:), ale niestety to tylko teoria. Dom Papieski otwarty jest do 18, Bazylikę zamykają o godz.19. Skończyło się na lodach i zwiedzaniu rynku i jego okolic. Nie mogłem sobie odmówić zrobienia zdjęcia schodów prowadzących na rynek od strony dworca kolejowego. Tymi schodami biegałem na pociąg w okresie gdy dojeżdżałem do szkoły.Te chody są dla mnie takim "świeckim" symbolem Wadowic. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł by je przebudować lub remontować.









W sierpniu miało miejsce jeszcze jedno ważne wydarzenie - bratanica Gabrysia obchodziła 5 urodziny. Sto lat Gabrysiu! NA urodzinowe przyjęcie przybyli ważni goście - dzieci i starsi, którzy się świetnie bawili. I ja tam byłem i szampana piłem.


Udało mi się upolować obiektywem kolejnego zaskrońca na mojej działce. Obserwowanie tych gadów jest fascynujące z uwagi na to, że są bardzo czujne, mają świetny węch i słuch i bardzo szybko uciekają (pełzają). Więc trudno jest takiego gada namierzyć obiektywem. Dziwię się, że ludzie się ich boją - ja jestem pewien, że one bardziej się nas boją i zawsze zrobią wszystko by nie stanąć na drodze Homo Sapiens - więc dlaczego się ich boimy?.

niedziela, 17 sierpnia 2008

Muszę się pochwalić!


Muszę się pochwalić! W czasie urlopu trenowałem nocne fotografowanie i wczorajsze zaćmienie księżyca stało się okazją do sprawdzenia teoretycznej wiedzy.




Przykręciłem aparat na statyw i "chodu" na taras polować na dziurę w chmurach, która odsłoni nocnego wędrowca chowającego się w cieniu Ziemi. Oto efekt mojej pracy, którą (tak na próbę) wysłałem do TVN. I o dziwo, stacja ta zdjęcie to opublikowała (pod adresem: http://www.tvn24.pl).

Przy okazji pochwalę się inną publikacją. Zdjęcie obok zamieściła Gazeta Wyborcza w materiale opisującym uroku zimy A.D. 2005.
Kilka moich galerii fotografii zamieścił admin strony andrychow.pl. Zapraszam do obejrzenie i oczywiście do komentowania.

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Wakacje 2008 - "rozdział" lipcowy

Urlop 2008. Rozdział lipcowy urlopu mojego i mojej rodziny zaczął się od poszukiwania pracy dla Dorotki, właściwie to praca była ale nie było tej przysłowiowej kropki nad i. Później było nasze pakowanie, które (bagaż) okazało się ponad nasze siły. W końcu stwierdziliśmy: nie jedziemy, nie idziemy w tym roku nigdzie! Zostajemy w domu. Wybór i wakacje okazały się dobrym czasem na odrobienie zaległości w domu i jego obejściu.
Ważną inwestycją, jaką wykonaliśmy, była budowa mostka łączącego "ląd" z wyspą na środku naszego oczka wodnego. Długość mostu 8m. Czas budowy 5 dni plus 5 dni przygotowania. Projekt przygotowałem wcześniej. Logistycznie inwestycja przygotowana byłe perfekcyjnie, za wyjątkiem zaopatrzenia. Przy budowie nawet nie zamoczyłem butów - zaopatrzenie? No cóż, kupując śruby i łączniki zapomniałem kupić nakrętki.


Całej inwestycji i naszym (Barbary, Natalii i moim) wyczynom z zaciekawieniem przyglądał się nasz pies Argo - czteroletni owczarek niemiecki, który gdy zaspokoił swoją ciekawość głośno domagał się zabawy i zajęcia się nim, co oczywiście skutecznie przeszkadzało w pracy. Był on pierwszym (po konstruktorze) przechodniem po nowym moście. Nie mogę powiedzieć, że wszedł na niego pewnie - nie zaufał mojej konstrukcji.


W naszym ogrodzie pojawiło się dużo różnych roślinek. W jednym z zakątków ogrodu rośnie nam wrzosowisko. Pięknie kwitnące wrzosy trzeba jeszcze od czasu do czasu plewić. Zajęcie to okazało się bardzo przyjemne gdyż pracowaliśmy na nasłonecznionym stoku i zawsze gdy mięliśmy na to ochotę. Czyż można chcieć coś więcej?



W dni świąteczne zasiadałem nad oczkiem z aparatem fotograficznym w ręce i czkałem na okazję. Pierwsza nadarzyła się w chwili gdy piękny i duży zaskroniec prześliznął się koło moich stóp. Zaskrońce to piękne zwierzęta, i bardzo płoche. Mają doskonały węch i słuch. Trzask migawki wyzwolił w fotografowanym obiekcie natychmiastową reakcję ucieczki.



Druga okazja to zaskroniec pałaszujący swoją zdobycz. Dostrzegłem go w chwili jak przepływał przez oczko ciągnąc coś w pyszczku. Tym "coś" okazała się dorodna żaba, tak na oko miała ona obwód (grubość) ze trzy razy większy od obwodu zaskrońca. Dał sobie z nią rady, co widać na załączony obrazku. Przy okazji stwierdziłem, że trochę muszę się podszkolić w fotografowaniu żywej natury. Najważniejszym okazały się nastawy aparatu, takie by szybko zrobić dobre zdjęcie - nie ma czasu na kręcenie pokrętłami.

Za naukę fotografowania wziąłem się dość szybko. Przy okazji zacząłem ćwiczyć nocne fotografowanie. Też trudne. Czas migawki, przysłona, czułość, balans bieli to parametry, które przy słabym świetle trudno pogodzić. Zdjęcie obok naświetlałem bardzo długo, chciałem pokazać mgłę nad doliną -wyszło jak widać.


Gdy padało zajmowaliśmy się wnętrzami naszego nowego domu. Wreszcie lampa, którą kupiłem pół roku temu znalazła się na suficie sypialni. Wreszcie, ku zadowoleniu Barbary zainstalowałem iluminację dekoru sypialni.
Czas wakacyjnego wypoczynku umilaliśmy sobie grilowaniem, popijaniem piwka, koszeniem trawników, podlewaniem roślinek i wyjazdami na zakupu.Znalazłem też czas by zajrzeć na służbową skrzynkę e-mailową ( wróciłem do pracy i nie miałem zaległości). Urlop minął na pracy i ani razy nie pomyśleliśmy "szkoda, że nie wyjechaliśmy" - w domu też można miło i owocnie spędzić wakacje. Może uda się wyjechać we wrześniu. Zobaczymy.

poniedziałek, 7 lipca 2008

Wakacje 2008

Urlop 2008, temat ten podejmuje by być w na bieżąco z datą i wydarzeniami w moim świecie. Nie oznacza to, że nie wrócę do przeszłości, bo w moim świecie historia jest bardzo bogata i piękna. Główna część wakacji 2008 przypadła w na lipiec. Wcześniej korzystając z okazji i kilku dni świątecznych związanych z 01 i 03 majem wybraliśmy się z rodziną do Chorwacji. Nasz cel: Plitvickie Jeziora. Dzisiaj z całą odpowiedzialnością mogę napisać: kto tam nie był - niech żałuje. Poniżej przytaczam kilka faktów i dowodów na potwierdzenie powyższej tezy.1. Środkowa Chorwacja. My, żeby dojechać, jechaliśmy przez Graz, Słowenię, Zagrzeb i dalej drogą na Zadar, czyli - łatwy i szybki dojazd dobrymi drogami. Zwiedzanie najlepiej rozpocząć w miejscowości Licka Sela. Plitvickie Jeziora to Park Narodowy utworzony w 1949 roku o powierzchni 295 km kw., czyli niewielki obszar do zwiedzania. Wokół wejść do parku ( są dwa) zbudowano wiele leśnych parkingów, choć jak oceniam w lecie może być ciasno. Już samo dojście do bram parku dostarcza wielu pięknych widoków.
2. Wygodne zwiedzanie. Plitvickie Jeziora to kompleks 16 jezior połączonych 92 wodospadami miedzy którymi wędruje się po wygodnych mostkach, które mają długość 18 km. Mostki te prowadzą do najciekawszych miejsc Parku. Przejście całej trasy zajęło nam 7 godzin wliczając postoje "posiłkowe" i oczekiwanie na stateczek, który przewiózł nas przez jezioro Kozjak (15 min). Warto zaplanować więcej czasu na zwiedzanie by się nie spieszyć i mieć czas na podziwianie widoków obok siebie i pod stopami oraz czas na cierpliwe wymijanie grup idących w przeciwną stronę.

3. Bajeczny krajobraz, upiększony licznymi wodospadami, kaskadami, różnokolorową wodą, która przyjmuje barwy od bieli poprzez jasną zieleń, turkus i błękit po ciemny granat. Do tego trzeba dodać biel wapiennych skał, majową świeżą zieleń i brąz starych drzew a uzyskamy obraz który nas zachwycił. Wędrując szlakiem często zatrzymywaliśmy się by przypatrzeć się ławicom ryb pływającym w krystalicznie czystej wodzie, gdzie indziej znów popatrzeć na dziką kaczkę. Po paru krokach znów stoimy bo trzeba zrobić zdjęcie na tle fantazyjnej kaskady wodnej.
4. Otoczenie. Przygotowane na przyjęcie turysty. Wygodne i duże leśne parkingi, mała gastronomia, łatwość komunikowania się z obsługą i ceny jak w Polsce. Nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy od jezior dolnych. Pętlę zwiedzania zamknęliśmy powrotną przejażdżka "pociągiem" (bo na gumowych kołach) panoramicznym od jeziora Ciginovac do miejsca w którym rozpoczęliśmy wędrówkę (przejazd w cenie biletu wstępu). Wokół Parku jest kilka kempingów, my nocowaliśmy na kempingu Korana, o którym mogę tylko powiedzieć, że jest duży.5. Baza wypadowa. Na kempingu na którym nocowaliśmy było cicho i spokojnie ale zapewne dlatego, że nie było zbyt wielu gości.Chorwacja dla większości z nas kojarzy się z letnim wypoczynkiem nad morzem. Plitvickie Jeziora wydają się być raczej miejscem krótkiego pobytu, jednodniowego wypadu, ale jest to dobra baza wypadowa w góry i nad morze. Ponieważ nasza wycieczka miała ograniczony, krótki, czas pojechaliśmy jeszcze zobaczyć wybrzeże. Zahaczyliśmy się w miejscowości Selce. Autocamp wypełniony "rezydentami" którzy balowali i ucztowali głośno i hucznie. Nie wyobrażam sobie co tam się dzieje w lecie.

wtorek, 24 czerwca 2008

Najbliżej mnie

Mój świat "Najbliżej mnie" pojawia się jako piąty post. Dlaczego? Przypadek i wena twórcza to sprawiła, ale również dlatego by podkreślić jak jest cenny i ważny świat najbliżej mnie. Wszystko to co już napisałem i co w przyszłości napiszę przeżyłem i przeżywam z moimi najbliższymi, z którymi wspólnie wędrujemy przez życie. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale zawsze jesteśmy razem. Niech i tym razem tak jest.

Barbara: jest moją żoną, a jej mężem, od 29 lat i jeszcze trochę dłużej, bo w konkury chodziłem trzy lata. Początki naszej znajomości niech na razie pozostaną sekretem. Faktem jest, że pracowaliśmy na jednym wydziale, że wspólnie, choć osobo uczyliśmy się, że wspólnie planowaliśmy i realizowaliśmy nasze plany. Owocem naszych planów, naszej pracy i naszej miłości jest nasz dom i nasze dzieci.

Natalia: obecnie studentka 3 roku Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu na kierunku Turystyka i Rekreacja. Zainteresowania (chyba) wyniosła z domu. Turystyczny staż rozpoczęła już w wieku 8 miesięcy wyprawą dziesięcioletnim fiatem 125p i z namiotem z Lubawy dookoła Polski.  Umysł humanistyczny, dusza romantyczna, zamiłowanie do dobrego jedzenia i poznawanie nowych miejsc. Do tej charakterystyki trzeba dodać pracowitość, skromność, cierpliwość, by otrzymać portret Natalii.


Dorotka: uczennica 3 klasy Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Pawła II w Wadowicach. W przyszłości studentka Europeistyki - gdzie? Jeszcze nie wiadomo. Ona sama i nasi znajomi twierdzą, że większość cech odziedziczyła po tacie. Mam wątpliwości co do słuszności tego twierdzenia. Co można powiedzieć o licealistce? Ambicja nade wszystko, upór, pracowitość, otwartość i szczerość "do bólu" połączona z gadulstwem. Ot i cała Dorota.


Argo: czterolatek -owczarek niemiecki, stał się członkiem naszej rodziny, gdyż go wybraliśmy. Wybraliśmy go z kojca hodowli "Temperton". Wpisał się w rodzinę głównie swoją wiernością (zwłaszcza do pana), uporem i przekorą w wykonywaniu poleceń.


Józek: główny winowajca (ale nie jedyny). Wykształcenie wyższe - zdobyte w trudnych latach (1976-1981), przebyte szczeble kariery zawodowej od robotnika do managera. Swoim najbliższym staram się przekazać najważniejsze dla mnie cnoty: uczciwość, lojalność, skromność i pracowitość. W życiu chciałem robić prawie wszystko co interesuje chłopców i mężczyzn, zostało: informatyka, organizacja i zarządzanie, fotografia, turystyka. Na szczęście jeszcze mi się chce poznawać nowe dziedziny i podejmować nowe wyzwania, może więc ta lista się rozszerzy.

piątek, 30 maja 2008

Najnowszy trend

"Najnowszy trend" w moim świecie to wesela. Wszystko zaczęło się w 02 czerwca 2006r weselem Moniki i Bartka.Rozwiązali oni weselny "worek". U Moniki I Bartka bawiliśmy się w rodzinnym gronie. Młodzi i ich rodzice przygotowali zaślubiny i przyjęcie weselne dbając by goście bawili się świetnie przy elegancko i suto zastawionych stołach, przy dobrej muzyce.



Pod koniec 2007r stan cywilny zmienili Gosia i Artur. Nasi serdeczni przyjaciele. Swoje zaślubiny zaplanowali na grudzień, ale oprawa ceremonii zaślubin i przyjęcia weselnego sprawiła, że było gorąco. Nikt nie siedział przy stołach w czasie gdy pracował zespół muzyczny. Wodzirejami byli Gosia i Artur, którzy porywali do zabawy wszystkich bez wyjątku gości.



29 marca 2008 byliśmy gośćmi na zaślubinach Marty i Pawła. Przesympatyczna para swoje przyjęcie weselne zorganizowała bardzo oryginalnie. Powitanie gości odbyło się chlebem i solą zamiast tradycyjnego szampana. Bawiliśmy się w gronie przyjaciół z pracy. W zabawie pomagał nam bardo dobry zespół, smaczne i pięknie udekorowane potrawy.


17 maja swoje zaślubiny świętowali Marta i Piotr. Jak widać na załączonym zdjęciu Marta zagoniła Piotra do pracy natychmiast po odejściu od ołtarza. Piotr wielokrotnie deklarował, że się nie da, no cóż - zobaczymy. Przyjęcie weselne było przednie do tego stopnia, że nasz stolik był ostatnim, którego żegnali państwo młodzi i ich rodzice.


Jola i Krzysiek zawarli związek małżeński 29 maja 2008r. Bardzo miłym i wzruszającym akcentem na ich przyjęciu weselnym był występ dzieci, które nowożeńcom w wierszowanej formie składali życzenia oraz wręczyli Młodej Pani akcesoria gospodyni: koszyk, miotłę i warzechę - co one oznaczają? Proszę się domyślić. Dom weselny opuściliśmy 
gdy już koguty piały w super nastrojach i gdyby nie ten ból
w nogach.....


Chciało by się powiedzieć: "ja tam byłem, miód piłem i tańczyłem". Ktoś zapyta: dlaczego ten post zatytułowałem "Najnowszy trend"? Otóż te pięć zaślubin to dopiero początek. Przyszły rok zapowiada jeszcze bardziej obfity "wysyp" zaproszeń weselnych - co oznacza, że trend weselnych uciech w naszym, rodzinnym, życiu ma tendencję rosnącą. A później będą chrzciny.