sobota, 26 listopada 2011

Podróże kształcą

Podróże kształcą, o czym wiadomo nie od dziś. Jeżeli tylko zechcemy możemy nauczyć się wielu rzeczy: szacunku, miłości, wytrwałości, cierpliwości, kultury, itd. Można wymieniać bez końca. Ja w czasie ostatniej podróży do Krajów Nadbałtyckich nauczyłem się .......... zatrzymywać na stopie. Tak, tak, zatrzymywać się przed znakiem STOP. Dziwne? W krajach tych jeździ się różnie, parkuje tam gdzie nikt się nie spodziewa, ale na STOP wszyscy się zatrzymują.  W Polsce wszyscy, (no prawie wszyscy) przed znakiem STOP zwalniają. Skąd to mają nie dociekałem, ale przez czas pobytu w tych krajach zatrzymywanie się przed znakiem STOP weszło mi w krew. 
Tak przy okazji, dumałem kiedyś nad tym, dlaczego w Polsce jest tak dużo wypadków samochodowych i dlaczego polscy kierowcy mają tak zła opinię w Europie? Pierwszym powodem może być nie zatrzymywanie się na stopie (to tak dla nawiązania do poprzedniej myśli), ale to nie jest do końca jedyna prawda. Pewność siebie to pierwsza prawda. Ja nie znam kierowcy (,a mam już 56 lat i prawo jazdy od 30 lat), który by nie uważał się za dobrego kierowcę. Do czego to prowadzi? Do tego, co się może stać, gdy dwóch pewnych siebie kierowców wjedzie na skrzyżowanie z przecinających się kierunków, na zmianie świateł i obaj są pewni, że są tak wyśmienitymi kierowcami, że zdążą. Wielu zdąża. To samo przy wyprzedzaniu, zdążę, mam dobre auto i jestem bardzo dobrym kierowcą. 
Ktoś powie, "spieszy mu się", może, ale ja myślę, że ten spieszący się kierowca to kierowca, który myśli, że jest bardzo dobrym kierowcą i że jemy się nic nie przytrafi. Gdy takiemu kierowcy stanie na drodze kierowca, który nie jest pewny siebie wtedy dochodzi do nerwowych zachowań. A to już objaw braku kultury i druga prawda. Nie będą przytaczał epitetów i innych zachowań bo znamy je wszyscy i, co tu ukrywać, stosujemy. Bo jak określić kierowcę, prowadzącego dostawczego busa autostradą w kierunku Wrocławia (nie wspomnę o takich zachowaniach na europejskich autostradach), który przez około 100 km jedzie lewym pasem. Epitety same cisną się na usta. I jak tu być kulturalnym, przecież jestem bardzo dobrym kierowcą, spieszy mi się, mam szybkie auto, muszę pędzić, a on blokuje mi drogę do ...............,


Przecież jestem najlepszym kierowcą, lepszym od innych, mnie nic złego nie spotka. 

sobota, 29 października 2011

Na dobre

Na dobre, tak właściwie, to na dobre wakacje skończyły się dla Natalii, bo obroniła pracę dyplomową i pora zacząć zawodowe życie jako magister turystyki i rekreacji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Dla nas, tj. Barbary i Józka, wakacje to początek lub koniec, jak kto woli, jakiegoś okresu w życiu. Coś na podobieństwo początku roku kalendarzowego.
Na początku, którego cieszymy się wspomnieniami i marzymy. W naszych marzeniach zapalają się lampki z planami na kolejny rok. Czy wystarczy sił, środków na ich realizację? Zobaczymy po kolejnych wakacjach. 
Wracając do tych najbliżej minionych. Udały się!  Przyjechaliśmy cała zaplanowaną trasę. Najpierw było Kowno, później doliną Niemna do wielkiej wody, dalej wzdłuż Bałtyku i Zatoki Ryskiej do Rygi, by dotrzeć do Talina, następnie pod granicę z Rosją, wzdłuż której dojechaliśmy do Wilna, by z Troków wrócić do Polski i przez Poznań do domu.  Razem to 7100 km. W drodze spotkaliśmy jeden patrol policji i samych przyjaznych, życzliwych ludzi. I nie tylko. Naszym udziałem były piękne krajobrazy, odwiedziliśmy parki narodowe, rezerwaty, zwiedziliśmy piękne zabytki, poznaliśmy historię i kulturę  tych krajów (może zbyt pobieżnie), która miała być przez wiele lat okupacji zamieniona na "bratnią i jedynie słuszną".  
Pogoda sprzyjała, zdrowie dopisało, pojazd nie zawiódł, Argo nikogo nie pogryzł. Bardzo cieszę się z tego wyjazdu. Zrobiłem setki zdjęć w ciekawych i ciekawym miejscom, zapraszam na http://www.lumisfera.pl/gallery/5191/Uplander, gdzie będę najciekawsze publikował. 
Ta wyprawa to pełnia szczęścia. Czy można chcieć coś więcej? 



sobota, 8 października 2011

Wesele Pauliny i Michała

Pora powrócić do ważnego wydarzenia w życiu rodziny. Paulina, najwierniejsza czytelniczka moich zapisków, poślubiła Michała i to jest news. Cała rzecz odbyła się w Choczni w parafii Narodzenia św. Jana Chrzciciela w dniu 01 października 2011r. Wepchnęłam się w rolę "nadwornego kronikarza  - fotografa", by całą uroczystość wiernie udokumentować. Ale po kolei i od początku: 

W asyście rodziców i starostów wesela Michał przybył do domu oblubienicy i już w jego progu wpadł w jej objęcia. Uściskom i powitaniu pewnie nie było by końca gdyby nie to, że rodzice czekali z błogosławieństwem.




Do ołtarza Paulinę przyprowadził tata, który z niewzruszoną powagą i nie skrywaną dumą kroczył ze swoją córką wśród szpaleru gości w stronę ołtarza, by tam powierzyć swój skarb Michałowi.  Adam, nie zaprzeczysz, że Paulina to Twoje oczko w głowie i że duma Cię rozpierała. 


Sakramentu Małżeństwa udzielił diakon Wojtek - brat Pauliny. O Wojtku pisałem we wcześniejszych pastach. Był to jego debiut w roli kapłana udzielającego sakramentu św. Przyznał mi się później, że był stremowany, by się nie pomylić, by wszystko odbyło się zgodnie z kanonem. Tremę wzmacniał fakt, że przed nim stała siostra bliźniaczka.


Wojtek młodą parę związał świętym węzłem małżeńskim, potem oni powtórzyli słowa przysięgi małżeńskiej, którą udokumentowali i przypięczętowali obrączkami. Będę się czepiał i powiem, że Paulina "zaobrączkowała" Michała z wielką gracją.



A potem było przyjęcie weselne, powitanie, życzenia i pierwszy taniec. Od którego zaczęła się zabawa przy wspaniałej muzyce, w doborowym towarzystwie i suto zastawionych stołach.
Wybrałem to zdjęcie, bo na Waszych twarzach i w Waszych oczach widzę miłość i szczęście i życzę Wam by trwały w Was do końca świata.







Wracając do zabawy i suto zastawionych stołów to kuchnia oferowała same wspaniałości - dla każdego coś dobrego czego dowodzi zdjęcie obok.







Wczuwając się w rolę kronikarza wesela starałem się dokumentować chwile ulotne, gesty, nie reżyserowane pozy. Paulina, to taka chwila. W kogo jesteś wpatrzona, dla kogo ten uśmiech? Gdzieś tam poza kadrem jest Michał.


Nie wypada nie wspomnieć o oprawie muzycznej. Grali i bawili gości wyśmienicie. Nie mogło zabraknąć zabawy w pociąg. Rekwizyty: czapka kolejarska i koło jest od zespołu. Wsiadłem w ten pociąg, który przyjechał z daleka na salę balową Waszego wesela, i jechałem, jechałem.... i nie sposób było z niego wsiąść. 
Dobrze, że się zatrzymał na stacji Szósta Rano, bo nie wiadomo kiedy byśmy wrócili do domu. 

niedziela, 28 sierpnia 2011

Staram się!

Moje starania mają na celu przygotowanie udanych wakacji. Kupiłem już mapy i przewodniki, oczywiście w sklepach internetowych, wzmocniłem swoje wyposażenie foto (,to raczej moje zabawki). Kupiłem nowy obiektyw (10-24) oraz filtry, a całość spakowałem do nowego foto plecaka. Filtrów jeszcze nigdy nie używałem, więc robię kilka próbek z filtrem polaryzacyjnym: 




Ładne chmurki mi wyszły, ale to dopiero za którymś razem. Te wcześniejsze były jakieś takie nienaturalne. Sygnał, że muszę uważać na wakacjach, by nie zepsuć sobie wspomnień.





Byłbym zapomniał, zabezpieczając się przed zepsuciem "wspomnień" kupiłem również całą kolekcję książek, poradników, dla fotoamatorów. Strach myśleć, co żona powie jak się dowie ile mnie to kosztowało.By nie było egoistycznie w prezencie dla żony sfotografowałem kwiatek z naszego ogródka



Na wakacje jedziemy za kilka dni, właściwie to już jesteśmy spakowani. Po raz pierwszy na wakacje nie jedziemy w komplecie, Dorotka postanowiła zostać w Poznaniu. Celem naszego wyjazdy to kraje nadbałtyckie: Litwa, Łotwa, Estonia - trasa dookoła namalowana pisakiem na mapie.

Nie ukrywam, że boję się tego wyjazdu. Boje się dróg, policji łapiącej obcokrajowców, kempingów, które mogą być pozamykane i pogody. 
Wszak to już wrzesień - a my jedziemy na północ! A jak będzie mróz? 
Jest jeszcze jedna niewiadoma: termin obrony pracy magisterskiej Natalii, a tym samym na jak długo jedziemy? Czy uda się zrobić cała pętle zaznaczoną na mapie? 

sobota, 30 lipca 2011

Jest lipiec - wakacje i sąsiedzi

A ja nie mam planów na wakacje! Jest tak jakoś "nijak" i nie wiem dlaczego. Drugi rok z rzędy planuję wyjazd do Norwegii, Może w tym roku, ale nie mam jeszcze czym. Na lipiec już nic nie pożyczę, w sierpniu do Norwegii jechać to chyba tylko by użyć deszczu. 
Złudzenia, że się jeszcze coś zorganizuje, ale już wiem, że z wyjazdu nici. Gdzieś jednak trzeba wyjechać, zapracowałem przez ostatnie 12 miesięcy. Plan na wrzesień, kierunek - oto jest pytanie. Pomyślę. 
W lipcu dni są długie (ale odkrycie !), które w weekendy trzeba jakoś zagospodarować - jak już skończę kosić trawę na trawniku i poprawiać to i owo na działce.
Wszystko cieszy i ładnie się prezentuje, za wyjątkiem małego szkodnika, którego przypadkiem upolowałem w naszym oczku wodnym.

Piżmaczek, ma się całkiem dobrze i sądząc po ilości wykopanych tuneli pod moim trawnikiem nigdzie się nie wybiera.

Zostają spacery w niedzielę, oczywiście z Argo i z aparatem. Jest okazja po podgadać. Zaczynam od swojej działki a później ruszam w teren. Nie da się ukryć, że mieszkam w pięknej okolicy, bo czyż nie można się zachwycić takim widokiem:

Przysiółek na którym mieszkam nazywają "Piekło" i za wiele o jego współczesności nie mogę powiedzieć (poza tym, że jest ładnie), bo wróciłem tu po prawie 30 letnim niebycie. Mogę powiedzieć - prawie nikogo nie znam i chyba niewiele osób mnie pamięta - nie wspomnę o moich dziewczynach, które są tu zupełnie nowe - oczywiście jak są, bo studiują w Poznaniu. Już nie te czasy i nie Ci ludzie - tych starych już niewielu pozostało, a Ci którzy są pozamykali się w domach i gapią się w plazmowe ekrany, więc trudno kogoś spotkać. Włóczę się po okolicy - wspominając dziecięce lata, czasem spotkam kogoś, kto mnie pamięta, ale z kolei ja muszę długo główkować, kto to? Chyba się starzeję.

Po co wyjeżdżać ? W domu też jest pięknie, można się nie nudzić, ale czy można oderwać się od codzienności? Nie, nie... muszę wyjechać.

sobota, 25 czerwca 2011

Absolutorium Natalii

Zaczęło się w 2006 roku. Matura, wybór uczelni, czekanie na decyzję, decyzja, wakacje i inauguracja roku akademickiego na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Kierunek: Turystyka i rekreacja - studia stacjonarna 5 letnie. Tak się zaczęło: odwiozłem moje dziecko do Poznania i zostawiłem dla nauki. My rodzice uczyliśmy się też jak żyć z dala od siebie. Było trudno, choć chyba nikt dzisiaj nie ma odwagi o tym mówić, a może jeszcze nie czas. Dziś przyszedł czas, w którym najważniejszy jest dyplom ukończenia uczelni. My jako rodzice zostaliśmy zaproszeni przez Natalię na Absolutorium.  




Spotkaliśmy się przed Aulą Uniwersytecką, przed którą zgromadził się tłum studentów i ich rodziców. 












Jeszcze nic nie zapowiadało podniosłości uroczystości. Jak to zawsze bywa panował luźny hałaśliwy nastrój. Ale wszystko się zmieniło gdy weszliśmy do auli.





W auli studenci w togach i czapeczkach zasiedli w jednym rzędzie, a wśród nich moja Natalia.  





Na salę weszła najwyższa władza Uczelni, aula zaśpiewała Gaudeamus Igitur - choć słychać było tylko Chór Akademicki UAM. Jak na akademię szkolną przystało, były przemowy, były nagrody dla najlepszych, po czym .....




.... na scenę wkroczyła Natalia, odebrała świadectwo, ukłoniła się Panu Rektorowi i Senatowi Uczelni, następnie swoim nauczycielom, przełożyła pomponik na prawą stronę .........




i tacie łza się w oku zakręciła. Brakło refleksu na kolejne zdjęcia. Gdy moje emocje opadły powstała fotka...
Gdy aulę opuścił Senat Uczelni czapeczki poszły w górę.

Emocje u wszystkich całkiem opadły, a fotograf został obdarowany uśmiechem. 
Ten trud warto było ponieść za ten uśmiech, za te łzy wzruszenia.  

niedziela, 29 maja 2011

Światopogląd - polityczne kazania

Polityka i religia to dwie dziedziny życia, które nigdy nie powinny się ze sobą stykać. Główny powód to wiara. Podstawą w religii i religijności jest wiara w to o czym się mówi i co się mówi, w  polityce, jak pokazuje życie, niekoniecznie trzeba wierzyć w to, co się mówi i o czym się mówi, choć każdy polityk gdy przemawia udaje, co najmniej męża opatrznościowego. Nie oznacza to, że politycy nie są ludźmi wierzącymi, ale.....


polityki nie można uprawiać w każdym miejscu i w każdym czasie, a Boga można chwalić w każdym miejscu i w każdym czasie - czego dowodem są takie kapliczki jak ta w Grecji ...








 i ta w ogromna katedra w Portugalii w Batalha bogato zdobiona na zewnątrz i wewnątrz .....







  



i ta katedra protestancka, równie potężna ale  skromna, bez zdobień, wręcz ascetyczna.








Świątynia to miejsce święte, miejsce dla ducha, miejsce magiczne, miejsce modlitwy, rozmowy z Bogiem, miejsce ukojenia dla duszy i miejsce w którym powinno się zerwać, przynajmniej na chwilę, z życiem doczesnym.

A jakie świątynie zbudowała pani "polityka"? Co zbudowali jej wyznawcy?

Jakim sposobem coś tak złego i obłudnego jak polityka wchodzi do tych świętych miejsc?  Z ambony. A co się dzieje, gdy w to święte miejsce wchodzi polityka? Na razie nic, ale wśród moich znajomych, i wsród młodych ludzi, słyszę głosy dezaprobaty i oburzenia. W telewizji mówią, że gdzieś ludzie wyszli ze świątyni, bo ksiądz agitował politycznie. Jest akcja, jest i reakcja - zastanawiam się co z tego wyniknie. Pożyjemy, zobaczymy.







Ale są też świątynie w takim stanie. Oby, te materialne i duchowe, świątynie nie legły w gruzach.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Monopol

Tak dokładnie to chodzi o monopol energetyczny. Enion czyli Tauron , mój ulubiony dostawca energii elektrycznej, jakiś czas temu wymyślił sobie, że będziemy, tzn. my  klienci, płacić za wykorzystaną energię na podstawie prognoz. Według tego pomysłu, nie nowego zresztą i wypróbowanego przez wielu bez powodzenia, odczyt licznika ma odbyć się co 6 miesięcy. Jak przeczytałem ulotkę o mało nie spadłem z krzesła, a gdy uświadomiłem sobie , że nie mam wyboru o mało nie dostałem zawału. Oczami wyobraźni widziałem te nadpłaty i znacznie bardziej przerażające niedopłaty i wynikający z nich rachunek wyrównujący.
Chwyciłem za pióro, przepraszam za klawiaturę i rozpocząłem intensywną korespondencję z monopolistą Enionem czyli Tauronem. W swoich listach grzecznie wykazywałem, że to niezgodne z zawartą umową, że mam obowiązek i prawo płacić za to co kupię lub zużyję, a nie za to co sprzedawca chce żebym kupił. Odpowiedzi monopolisty uprzejme, nie powiem, ale wyraźne dające odczuć, że to oni mają rację, że tak jest lepiej (oczywiście dla klienta). Używałem rożnych argumentów łącznie ze skargą do rzecznika praw obywatelskich. W końcu zostałem poinformowany, że firma skoryguje wszystkie rachunki wystawione do przodu i po uregulowania nalezności z odczytu licznika będę płacił za energię, którą zużyję. Sukces!
Wniosek? Można się "dogadać", nawet z monopolistą, który buduje "wysokie napięcie" w relacjach ze swoimi klientami.  

niedziela, 20 marca 2011

Oceny

Zimowe miesiące, a zwłaszcza długie wieczory, sprzyjają siedzeniu w domu, a ściślej przy komputerze. To moje siedzenie ma charakter "twórczy" - przeglądam fotograficzne plony wycieczek, publikuję, skanuje stare zdjęcia i czytam - oczywiście o fotografowaniu. Ale po kolei. Plon ostatniej wycieczki, niezbyt dalekiej, w postaci obrazów mroźnej zimy:
Nie ma się co czarować, jest (było) zimno, ale tylko mnie. Kolejna próba:
Lepiej, ale może ktoś napisze w komentarzu, że chłód bijący z  tych zdjęć go zmroził. Mnie tak, ale chód w realu. Publikuję swoje prace, oprócz takich portali jak http://www.nk.pl/ - to dla znajomych, na  http://www.facebook.com/ - na próbę, ale  nie rozumiem co jest "tu grane" więc i bez powodzenia, ale głównie na http://www.lumisfera.pl/. Na Lumisferze najlepsze moje zdjęcie uzyskało 33 oceny.  
Zdjęcie zrobiłem w Słowieni na Bohinjskim Jeziorem. W najlepszym okresie mój profil plasował się w drugiej pięćdziesiątce rankingu. Pozycja w rankingu zależy od aktywności tj. ilości wystawionych ocen, komentarzy. Ja jestem mało aktywny - nie dlatego, że mi się nie chce, ale dlatego, że prezentowane zdjęcia w większości są banalne, oklepane.  Może jestem zbyt surowy w ocenach, może zbyt wysoko stawiam sam sobie i innym poprzeczkę, ale trudno uznać za bardzo dobrą fotografię, tę której zaletą są ładne kolory i mniej lub bardziej egzotyczne widoki. Trudno też "trąbić" na prawo i lewo, że praca jest słaba, gdy wielu się podoba. Trudno też mówić, że mi się podoba, jeżeli się nie podoba. Jest w tym wiele obłudy, którą sam sobie usprawiedliwiam tym, że pierwszej kolejności szukam wyjątkowości, unikalności kompozycji, potem zastanawiam się nad ujęciem, oceniam jakość techniczną. To kryteria moich ocen, przy których pozostaję  i uciekam we wspomnienia ...........skanując stare fotografię. Wykonałem już ok. 1100 kopii papierowych zdjęć, a to dopiero kilka rolek i kopert z odbitkami. Czeka mnie gigantyczna praca, której końca dzisiaj nie widać. Nagrodą są wspomnienia i wzruszenia, gdy się patrzy na takie zdjęcia, jak to, które ma już dwadzieścia kilka lat:

Łza się w oku kręci. Takie fotografię są otulone wspomnieniami i cenne miłością. Warto zachować każdą fotkę ,nawet tę najgorszą, dla wspomnień. O czy zaręczam - z własnego doświadczenia. 

niedziela, 27 lutego 2011

Zimowe marzenia

Luty, kolejny zimowy miesiąc, nic nowego. Pogoda jest jaka jest i nie ma co narzekać, bo i tak to nic nie zmieni. Włóczłem się po okolicy z Argo i robiłem zdjęcia. Wymyśliłem sobie, że będę szukał linii w krajobrazie i wyjątkowego słońca.
 






Pierwsze "linie" i słońce znalazłem szybko. Ładny kadr - prawda? Może oklepany,  ale dobrze jest, pomyślałem. Niestety później było już tylko gorzej.







Szukałem takich motywów jak na tym zdjęciu, ale takich wyraźnych, kontrastowych, takich "wciągających".


 
 
 
 
 
 
 
 
Te poszukiwania tak mnie wciągnęły, że prawie przegapiłem zachód słońca. Szybki "pstryk" i jest zachód słońca w koronie wierzby. Wierzba, słońce i łąka  -motyw kipiący  romantyzmem i taką polską melancholią - mam nadzieję, że nie kiczem.  
 
Trafił mi się, mały bo mały (nie było czasu na zmianę obiektywu), ale wyjątkowy "saturnowy" zachód słońca, który pięknie prezentował swoje pierścienie. Dobre i to -  chociaż to.  Co z zimwymi marzeniami? Górę wzięły zajęcia w terenie z aparatem fotograficznym.

niedziela, 30 stycznia 2011

Zimowe odkrycia

Styczeń ukazał w tym roku prawdziwe oblicze zimy. Wydarzeniem roku było zaćmienie słońca. Niestety fotki nie zrobiłem. Wydarzeniem miesiąca to zima. Zima, która zagnała sarenki do ogrodu Grzegorza. Była okazja do zrobienia kilku zdjęć:  
Zadziwiające, płochliwe zwierze z zaciekawienie patrzy na faceta z dziwnym okiem. Sarenki są śliczne, płochliwe i ciekawskie, i te oczy. Przy okazji inne odkrycie, bobry - są w naszej okolicy - dowód: 
Powiem tak, bobry w naszej okolicy są - to pewne.To żeremie, które obserwowałem. "Obserwowałem" - to za dużo powiedziane, natrafiłem na ślad bobrów w czasie dłuuuugiego spaceru z psem. Zdjęcia robiłem dość późno, było ciemno i wspomagała mnie lampa aparatu, i dobrze, bo nie widać gdzie to jest. Stwierdziłem, że wodne futrzaki źle sobie wybrały miejsce na siedzibę. Nie przetrwają z dwóch powodów: pierwszy - zabraknie jedzonka, drugi - jak zostaną odkryte to zostaną uznane za szkodniki, i będzie po nich.  Sprawdzę za rok jak im się wiedzie.

sobota, 8 stycznia 2011

Minął rok 2010

Czym się wyróżnił od innych minionych lat? Wyróżnił się każdym z 365 dni. Każda godzina, każdy dzień był inny od poprzednich, wszak taki sama nie mógł być. Najważniejszym wydarzeniem miesiąca grudnia, oprócz zmiany stawek VAT, był oczywiście sylwester. Najważniejsze wydarzenie roku? Musiałbym opisać każdy z 365 dni. Porażki roku 2010? Też były i to każdego dnia. Tym razem Nowy Rok witamy w naszym domu. Skład balowiczów stały, choć bardzo staraliśmy się by był szerszy - nie wyszło. Suto zastawiony stół, ogień z kominka, wódeczka na stole i rozmowy o wszystkim i o niczym.


Bal rozpoczęliśmy od wspólnego zdjęcia. Drugiego takiego sylwestra już nie będzie !









Dzieci urządziły dla nas pokaz magii. Był cylinder, króliczek, karty i inne ważne akcesoria magika. Och, żeby tak dało się wyczarować pomyślność w nowym roku.













Po północnych życzeniach, całusach i uściskach strzeliliśmy na wiwat z ogromnej ilości luf.












Pokaz obserwowaliśmy przy blasku i cieple ogniska, bo mróz był srogi.















Po sztucznych ogniach i wiwatach zasiedliśmy do stołu. Dla rozgrzewki odpaliliśmy pojedyncze lufeczki. I tak razem spędziliśmy pierwsze cztery godziny nowego 2011 roku. Czy ktoś z nas myślał, jaki będzie, co nas czeka? Chyba nie, bo kto myśli na początku długiej drogi, że go będą nogi bolały, gdy dojdzie do celu? Nikt. Jak będzie? Dowiemy się i ocenimy za rok, o ile jest nam to dane.