sobota, 16 listopada 2013

Wybory

Dziesięć miesięcy temu brałem udział w wyborach. Nie były to wybory samorządowe czy do sejmu. Były to wybory dyrektora zarządzającego spółki. W wyborach, które składały się z dwóch części, wzięło  udział dwóch kandydatów. Pierwszy słabo
się zaprezentował w części prezentacyjnej, w której kandydat miał zaprezentować analizy, strategię na zadane tematy, ale dobrze wypadł w scenkach improwizowanych. Drugi kandydat był świetnie przygotowany z prezentacji ale słabo wypadły mu scenki improwizowane związane z organizacją i zarządzaniem. Byłem zachwycony prezentacją i podejściem analitycznym drugiego kandydata i głosowałem za jego przyjęciem. Po dziesięciu miesiąca mój wybór 

okazał się tak nietrafny jak to odbicie w wodzie(, ale metafora, kto uwierzy, że to odbicie). Można dosłownie powiedzieć o tym obrazie "brzozy zatopione w chmurach", a abstrahując, o moim kandydacie "zachwyt utopiony w mętnej wodzie". Kandydat okazał się dobrym analitykiem, ale w kontaktach z ludźmi to kompletna porażka. Firmy odchodzą, ludzie odchodzą, a kontrakt trwa i jest klapa. Zapamiętałem z tych wyborów, że menadżer kieruje ludźmi nie arkuszami kalkulacyjnymi. 
W listopadzie z Basią postanowiliśmy, że wzbierzemy się na krótki krajowy, jesienny wypoczynek. Padło na Mikołajki. 

W Mikołajkach na początku listopada królują łabędzie, wszelkie inne ptactwo wodne i ... nuda. W pierwszym dniu naszego pobytu przy nabrzeżu cumowała taksówka wodna - myślę fajnie, można się będzie "karnąć" na Śniardwy, ale skończyło się tylko na myśleniu bo łódeczka więcej się nie pojawiła. Ponieważ nie lubię tracić czasu, trzeba było sobie zorganizować czas, miałem plan awaryjny. Mój plan awaryjny polegał na tym,
że objedziemy i zwiedzimy tereny woków jeziora Śniardwy. Na pierwszy ogień poszedł południowy brzeg, 
później zwiedziliśmy Giżycko
i Twierdzę Boyen.  
Nie można było nie przejechać się bezdrożami wok jeziora Tałty
i drogą ze Sztynorta do Kętrzyna. 
Kolejnym etapem był północny brzeg Śniardwy, 
gdzie w pięknym zakątku spotkaliśmy zapaleńców serfowania na falach przy pomocy wiatru. Wiało tak, że włosy z głowy wyrywało, a oni twierdzili, że wieje słabo i dlatego nie ma ich więcej.
A nad jeziorem Łuknajna chłonęliśmy urok mokradeł, bagien, żeremi bobrów  
i wszechobecnej ciszy. Dotarcie do brzegu jeziora zajęło nam trochę czasu bo oznaczenia  są stare, nie aktualne i wprowadzające w błąd. Nie zrażeni tym faktem podziwialiśmy 
 późno jesienne sady 
i pola, które już dawno zapomniały jaki plon wydały minionego lata. Przyroda obdarza jesiennego turystę wspaniałymi widokami i klimatami, a miasta na szlaku wokół wielkich jezior
 zakazem wstępu jak w Rynie, 
i zamkniętymi drzwiami jak w katedrze w Kętrzynie. 
No cóż, ja uważam, że podróżować warto przez cały rok, że mamy na czym oko zawiesić o każdej porze roku, a sezon turystyczny może trawić cały rok. Jak tu jest w zimie? Kiedyś sprawdzę. A co z relacją z podróży do Islandii?